[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Quinby wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. Co tam, nieważne. To
zwycięstwo dotyczy wyłącznie jej samej, nikogo więcej. Nie musi mieć
towarzystwa, żeby poczuć wielką radość z tego powodu. Dokonała czegoś
samodzielnie, więc i świętować może sama.
Wyjrzała przez okno. Parking był prawie pusty, zaledwie parę
samochodów, w tym jej zielony gruchot. Skinęła głową oficerowi
dyżurnemu i wolnym krokiem wyszła na dwór. Słońce już zachodziło. Nie
było mrozu, ale wiał przenikliwy wiatr. Zapięła kurtkę i owinęła szyję
szalikiem.
Spojrzała w granatowe niebo, a potem nagle jednym susem
wyskoczyła wysoko w powietrze, wydając przy tym dziki okrzyk radości.
- Rozumiem, że ten okrzyk wojenny oznacza zwycięstwo. A więc
zdałaś egzamin?
Zaskoczona i zawstydzona, Quinby obejrzała się gwałtownie. Josh z
rękami założonymi na piersiach stał oparty o swój samochód. Uśmiechał się.
Wiatr rozwiewał mu włosy, a promienie zachodzącego słońca podkreślały
błękit jego oczu.
Quinby przeszył dreszcz. Josh zaskoczył ją. Po przyjęciu weselnym
zniknął z horyzontu. Następnego dnia zaczęła służbę z innym oficerem.
Zajęta pracą, stażem, egzaminami niemal zapomniała o jego istnieniu i o
tamtej nocy. A teraz tak nieoczekiwanie się pojawił... Trochę zbyt nagłe.
Jeszcze nie zdążyła się otrząsnąć po przejściach całego dnia. Poza tym...
137
RS
stała się nowym człowiekiem. Zawodową policjantką i... samodzielną
kobietą, w czym - nie zamierzała niczego przed sobą ukrywać -pomógł jej
nie kto inny, a właśnie Josh Reed.
- Słyszałem, że dobrze ci poszło. - Ruszył w jej stronę. - Gratuluję.
Wierzyłem w ciebie.
- Dzięki. Dzięki za wszystko.
Ona również się roześmiała. Szczerze, swobodnie.
Josh już był blisko, stanął przed nią. Poczuła świeży zapach jego wody
po goleniu. Odgarnął niesforne kosmyki z jej czoła.
- Już się na mnie nie gniewasz? Musiałaś zrobić to sama, żeby
uwierzyć w siebie, wiesz o tym, prawda?
- Tak. Chociaż nadal myślę, że to ty chciałeś uwolnić się ode mnie.
Bo... - zawahała się, ale poczuła, że nauczyła się jeszcze czegoś: mówić to,
co myśli. - Bo to ty bałeś się mojej bliskości. Bo nie chciałeś mnie...
Nie dokończyła. Josh przyciągnął ją, objął ramieniem i przyłożył jej
palec do warg.
- Ciiicho, nic nie wiesz. Wcale się nie bałem, że zanadto się
zbliżyliśmy. Wręcz przeciwnie. Bardzo mi to odpowiada. Może nawet za
bardzo. Tylko chwila nie była odpowiednia. Teraz to co innego.
- Coś podobnego... Przecież minął tylko tydzień?
- Nie jakiś tydzień, tylko siedem dni bardzo ważnych dla ciebie, twojej
pracy zawodowej i dla naszej wspólnej przyszłości. - Schylił głowę i
pocałował ją. - A na dowód mam dla ciebie propozycję... partnerze.
- Coś ty powiedział? Partnerze?
- Tak jest, Parker. Zaczynamy służbę w poniedziałek o ósmej rano. I
proszę się nie spóznić - nie mógł powstrzymać się od śmiechu na widok jej
138
RS
miny. - Teraz jednak proponuję coś innego... - nie dokończył, zaczął ją
całować.
- Jestem tego samego zdania, Reed - szepnęła uszczęśliwiona.
- I jeszcze coś - szepnął.
- Co znowu? - Quinby zesztywniała, zaniepokojona.
- Nie bój się, to nic strasznego... Chciałem tylko powiedzieć, że cię
kocham.
- Ja też cię kocham, partnerze.
139
RS [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl