[ Pobierz całość w formacie PDF ]

figury z kolorowego kartonu stoją wokoło, albo poniewierają się na ziemi...
- Jak dziwacznie wyglądają tu te reklamy filmowe - mówi, szukając uspokojenia w brzmieniu własnego
głosu. - Ciekawe, jak je tu przywieziono, czyżby oprócz tego okropnego pomostu istniała jeszcze inna
droga? (Podejrzewa, że Mario poddał ją zupełnie niepotrzebnemu egzaminowi).
- Nie - odpowiada krótko Mario, nie siląc się na dalsze wyjaśnienia.
Przechodzą przez podwórze zastawione tablicami reklamowymi, pod nogami potężnego Chana, po czym
skręcają wzdłuż parkanu z falistej blachy i dostają się na niewielki plac, na który przez niedomknięte drzwi
pada żółtawy krąg światła. Mario zatrzymuje się, wykrzykuje jakieś słowo i nie czekając na odpowiedz,
wchodzi do domu. Emmanuelle ogarnia coraz większy niepokój, czuje się tu nieswojo. W powietrzu unosi
się zapach trudny do określenia, coś jakby mieszanina kurzu, dymu, lukrecji i herbaty. W pomieszczeniu
pozbawionym okna jest tylko jeden mebel: ława do siedzenia, której kretonowe obicie wisi niemal w
strzępach. Niebieska, przybrudzona kotara przysłania widok na tylną część domu. W tej chwili czyjaś ręka
odsuwa materiał na bok, zjawia się jakaś kobieta.
Na jej widok Emmanuelle odczuwa ulgę. Jest to stara Chinka (ma pewnie ze sto lat, myśli zwiedzająca) o
owalnej twarzy, tak pooranej zmarszczkami, że przypomina krepinę. Jej cera ma pomarańczowy odcień
starej kości słoniowej. Siwe włosy, zaczesane starannie, upięte są w kok. Oczy i usta tak wąskie, że niemal
giną wśród zmarszczek. Stara kobieta mówi coś teraz zdławionym głosem, ukazując przy tym lakierowane
na czarno zęby. Ręce skryła w rękawach tuniki, której mleczna biel odbija się ostro od czarnego,
błyszczącego jedwabiu szerokich spodni.
Po dosyć długiej mowie, której Mario zdaje się słuchać tylko jednym uchem, sztywna dotychczas gospodyni
składa im nieoczekiwanie zwinny, głęboki ukłon, odwraca się i znika w nieprzejrzanych czeluściach chaty.
Goście udają się za nią bez słowa. Najpierw przechodzą przez ciemne przepierzenie. Emmanuelle odnosi
wrażenie, jakby widziała ruchome cienie, ogarnia ją strach. Wreszcie dostają się do malutkiego
pomieszczenia, gdzie Emmanuelle - niemile zaskoczona - widzi leżących na drewnianej, lakierowanej
pryczy dwóch starych, zupełnie nagich mężczyzn. Patrzy na ich żebra, sterczące pod brunatną, cętkowaną
białymi plamami skórą, i na rozszerzone zrenice spoglądające tępo w pustkę, przebiega szybko wzrokiem po
ich pomarszczonych penisach i zasuszonych jądrach, ale oto znajdują się już w następnym pomieszczeniu,
nie różniącym się zasadniczo od poprzedniego. Stara ponownie wygłasza jakieś kazanie, po czym znika w
ciemnościach.
- 0 co tu chodzi? - pyta z niepokojem Emmanuelle. - Co ona powiedziała? Czego szukamy w tej jaskini?
Jakie tu wszystko zaniedbane! ,
- To tylko pierwsze wrażenie - odpowiada Mario. - Dom jest dosyć stary, ale z pewnością czysty.
Pojawia się inna kobieta, znacznie młodsza od tamtej, ale nie mniej brzydka. Wnosi dużą tacę, na której stoi
lampa spirytusowa o cylindrze z niezwykle grubego szkła; obok niej widoczne są okrągłe pojemniczki z
cyny, długie, stalowe igły, podobne do drutów, jakimi wykonuje się roboty ręczne, suszone, przycięte w
prostokąty liście palmowe, oraz przyrząd, którego zastosowania Emmanuelle początkowo nie jest w stanie
przewidzieć - jest to wygładzona do połysku, brązowa rura bambusa długości mniej więcej ręki,
przywodząca na myśl flet. Rura zdaje się być zamknięta z jednej i drugiej strony, ale po chwili okazuje się,
że na jednym końcu wydrążona jest dziurka, cieńsza chyba, niż zapałka. Rurę ozdabiają srebrne ornamenty.
Tuż przed wydrążonym końcem umieszczone jest coś w rodzaju drewnianego wielościanu, wielkości pięści
Emmanuelle; jest tak starannie wypolerowany, że blask lampy tańczy na nim, odbijając się, jak od lustra.
Emmanuelle dostrzega na nim zagłębienie nie większe niż perła, w którym również widoczny jest drobny
otwór.
Mario uprzedza pytanie swojej uczennicy:
- Oto fajka do zażywania opium, moja droga. Czy to nie piękny przedmiot?
- Fajka? - pyta zaskoczona, z uśmiechem. - Nigdy bym na to nie wpadła. A którędy wsypuje się tytoń? Ten
otwór jest przecież z pewnością za mały. Wystarczyłoby tylko na kilka haustów. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl