[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dzieli siê o twojej sztuce, kiedy ju¿ wszystko minê³o, wyznaj mi, kochany, sk¹d mia³eœ wtedy
tyle pieniêdzy? - Bo te¿ to by³y nies³ychane skarby, jakie trawi³eœ.
- Przecie¿ pamiêtasz, za sam¹ ¿onê moj¹ zap³aci³eœ mi dziesiêæ tysiêcy dukatów! Mój Bo¿e!
to by³a œliczna sumka, gdyby nie to najemne ¿o³dactwo w Niemczech, które mnie zrabowa³o,
by³bym dziœ, na stare lata, nie potrzebowa³ s³u¿yæ! Przyznaj siê, mo¿e by siê ta kopalnia jesz-
cze otworzyæ da³a? Wszak¿e teraz ci to ju¿ nic nie zaszkodzi, a to czasem mi³o o starych la-
tach porozprawiaæ. Siadajmy razem; có¿ tak milczysz?
- Nie rozumiem ciê - rzek³ alchemik przychodz¹c coraz wiêcej do siebie. - Widywa³eœ Jana?
Jan opowiada³ ci o mnie?
- Porzuæmy te ¿arty - odpar³ Rogosz uœmiechaj¹c siê i zacieraj¹c rêce zwyk³ym swym sposo-
bem. - Dajê ci s³owo szlacheckie, nie zdradzê ciê, nie wspomnê ani s³owa mojemu panu ani
Mniszchowi, zgo³a nikomu.
- Twoim interesom nic nie zaszkodzi, oto pierwszy krok robiê do zwierzenia ci siê ze wszyst-
kim i przyznajê siê, ¿e umyœlnie tu dla twego dobra przyjecha³em, aby ciê ostrzec, i¿ za dale-
ko ju¿ zabrn¹³eœ. Jeszcze mo¿esz siê wycofaæ bezpiecznie, ale w inny sposób, ma siê rozu-
mieæ zyskiem i nadal bêdziemy siê dzieliæ.
- Tak dawno ju¿ zerwa³em zwi¹zki ze œwiatem - rzek³ zdziwiony i zmiêszany Sêdziwoj - i¿
w tej chwili nawet nie mogê poj¹æ o czym mówisz. Ja dot¹d nie zmieni³em siê, zysków nie
pragnê, a panów oprócz Boga nie znam. Wiesz, i¿ niegdyœ w podobne sprawy nie miêsza³em
siê, dlatego i dziœ, jeœli nic wiêcej nie masz do rzeczenia, bywaj zdrów!
Rogosz parskn¹³ œmiechem i trzymaj¹c siê za boki g³oœnym wybuchem weso³oœci pobudzi³
gniew Sêdziwoja i zaostrzy³ jego uwagê.
- Doskona³a komedia - zawo³a³ w koñcu. - Tegom siê nie spodziewa³, ale teraz nie bêdê siê
dziwi³, je¿eli wyprzesz siê i tej kartki! - I pokaza³ mu pargaminowy œwistek z nastêpuj¹cym
napisem:
„Zaœwiadczam, i¿ od JW. Miko³aja Wolskiego, Wojewody Krakowskiego, Mi³oœciwego Pana
mojego, dosta³em sposobem po¿yczki z³otych wêgierskich, w z³ocie, tysiêcy trzy, na opêdze-
nie kosztów alchemicznych, i ¿e pod s³owem szlacheckim i obaw¹ infamii obowi¹zujê siê za
miesiêcy piêæ od daty zwróciæ mu kwotê trzydziestu tysiêcy takich¿e z³otych, jako zysk
z praktyki mojej i pomocy Mi³oœciwego Pana.
Dan w Krawarzu.
Micha³ Sêdziwoj.”
Alchemik obojêtnie przeczyta³ kartkê, Rogosz poda³ mu inn¹, podobnej treœci, wydan¹ Mnisz-
chowi na szeœæ tysiêcy z³otych; oprócz tej ukaza³ kilkanaœcie rewersów ró¿nego rodzaju wy-
danych rozmaitym panom, pra³atom, szlachcie, nawet cudzoziemcom z obietnicami wywza-
jemniania siê dziesiêæ razy wiêkszymi sumami. W koñcu wrêczy³ mu tajemny rozkaz pi-
121
œmienny uwiêzienia i osadzenia w turmie alchemika Sêdziwoja, aby mu wytoczyæ proces za
niezliczone jego podejœcia i oszukañstwa, jeœliby nie odda³ wy³udzonych pieniêdzy, mia³ byæ
ods¹dzony czci, s³awy szlacheckiej i jako z³odziej w wiêzieniu na zawsze osadzony.
- Przecie¿ pozna³eœ swoje pismo - rzek³ Rogosz - i zrozumia³eœ ten rozkaz w imieniu królew-
skim przez pana krakowskiego wydany. Teraz mam nadziejê, ¿e zrozumia³eœ rzecz ca³¹ i prze-
staniesz udawaæ. Widzisz, i¿ jesteœ w moim rêku. Ale, kochany przyjacielu, nie obawiaj siê;
umyœlnie przyby³em, aby ciê ratowaæ. Musisz tylko koniecznie ze mn¹ jechaæ do Krakowa,
a tam, jeœli dobrze urz¹dzisz twoje sztuki, to wnet zrêcznie zarobiemy piêkne pieni¹dze; jesz-
cze siê wykrêciemy, by³eœ tylko odda³ panu krakowskiemu jego pieni¹dze. Inaczej có¿ zro-
bisz? Jan teraz nic nie pomo¿e, ¿a³ujê i tak, ¿eœ siê wprost do mnie lepiej nie uda³, jego po-
œrednictwo zaszkodzi³o wiele.
- Precz ode mnie, nikczemny! - zawo³a³ starzec z oburzeniem. - Te pisma nie s¹ mojej rêki! Ja
nie znam ani Miko³aja Wolskiego, ani Mniszcha - ja nikogo nie znam i nie widzia³em! Dlatego
¿e oddany moim badaniom, noc i dzieñ zatopiony w ksiêgach, zapomnia³em o œwiecie, wiêc
rozumiesz, ¿e do tego stopnia zapomnia³em obrotów [œwiatowych, i¿] mnie pod³oœci¹ obarczyæ
potrafisz. Znam ciê - chcesz siê mœciæ nade mn¹! To jest piekielny twój wymys³.
- Wymys³? - zapyta³ Rogosz i dobywszy znowu z kieszeni bitego talara rudolfowskiego po-
kaza³ go Sêdziwojowi.
- A to czyj jest wymys³? Czy wiesz, co znaczy to z³oto, które z powierzchni tego talara star-
³em gdzieniegdzie? Zapewne taka sztuka zowie siê uczciwoœci¹ alchemiczn¹?
- Ten pieni¹dz jest poz³acany - rzek³ Sêdziwoj.
- A tymczasem - doda³ Rogosz - twój Jan takie talary, niby od ciebie zamienione na z³oto,
bardzo drogo sprzedaje. Jego wszyscy znaj¹ w Krakowie, wiedz¹, ¿e on twoim s³u¿¹cym,
dlatego mu wierz¹; ale teraz wydaj¹ siê sprawki. Sam król mia³ taki talar twojej roboty
w swym rêku!1
- Mojej roboty? Jan sprzedawa³? - mówi³ Sêdziwoj ogl¹daj¹c siê i pocieraj¹c czo³a, jakby nie
ufa³ w³asnej pamiêci i jakby teraz jakieœ œwiate³ko rozjaœnia³o jego ciemne domys³y.
- Mnie to nie dziwi - rzek³ Rogosz z gorzkim uœmiechem. - Tak to skoñczy³y siê nasze m³o- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl