[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ich Karlstadt od razu chcia³ doprowadziæ, zosta³ przeœladowanym tu³aczem. W wêdrówkach swoich przebieg³ ca³e Niemcy
(byt nawet we Lwowie) a¿ w koñcu znalaz³ przytu³ek w Bazylei - gdzie po œmierci Zwinglego ¿y³ w urzêdzie kaznodziei
i pastora - i tam¿e umar³.
Zarzucano mu, jakoby sam na miejscu Lutra za reformatora chcia³ siê narzucaæ, czego mu jednak dowieœæ nie mo¿na.
*** Wszystkie te w usta lekarzy k³adzione s³owa s¹ historyczne. W owych czasach apteka musia³a byæ zbiorem najdziwacz-
niejszych, trudnych nieraz do wynalezienia, materia³ów. Do lekarstw wchodzi³y czêsto: t³ustoœæ kretyna, mózg z samobójcy,
proszek czaszki ludzkiej, suszone ropuchy, nietoperze etc., et quidquid vetus delirat medicina [i cokolwiek bredzi stara sztu-
ka lekarska]. Któryœ (nie pomnê z nazwiska) ze znakomitszych lekarzy, ¿yj¹cych w Polsce za Zygmunta III, winien by³ ca³¹
swoj¹ wziêtoœæ i maj¹tek proszkowi z ususzonego cia³a wisielca, gdy tego mu zabrak³o, usta³y zarazem - jak spó³czeœni
twierdz¹ - uzdrowienia i s³awa lekarza.
21
IV. Z³oty Bocian
„WeŸ, pasterzu, ten puchar meoñskiego wina,
Poœwiêæ Oceanowi! niech w kornej ofierze,
Ten potê¿ny wód ojciec nasz¹ czeœæ odbierze.”
Georgiki Wirgiliusza
NA RYNKU BAZYLEI, NAPRZECIW ratusza, sta³a du¿a kamienica z przyzb¹ na s³upach
murowanych, o ile powa¿na i ponura z wierzchu, o tyle ha³aœna i weso³a wewn¹trz: biesiad-
ne okrzyki ca³y dzieñ do póŸnej nocy j¹ o¿ywia³y. Nad wchodowymi drzwiami wisia³ zielony
wieniec z wplecionym przez œrodek s³omianym krzy¿em, co s³u¿y³o na znak, i¿ tam wszel-
kich trunków dostaæ mo¿na. Oprócz tego na wielkiej b³êkitnej tarczy wyrobiony z drzewa
poz³acany bocian i podobnymi¿ literami d³ugi podpis zaprasza³y podró¿nych do gospody, jed-
nej z najwiêkszych i najporz¹dniejszych w ca³ym mieœcie. Podobne karczmy, spólnie dla roz-
maitego stanu ludzi urz¹dzone, w owych czasach zastêpowa³y razem kawiarnie, czytelnie,
cukiernie, restauracje, resursa i tym podobne cywilizowañszych wieków zak³ady; jedynych
rywalów posiada³y w sklepach golibrodów, których ³aŸnie i warsztaty by³y tak¿e miejscami
schadzek i ogniskami nowin.
W pierwszej d³ugiej i nie bardzo jasnej sklepionej sali Pod Z³otym Bocianem sta³y doko³a
œcian dêbowe ³awy i podobne¿ sto³y. Dalej wielki piec z zielonych kafli z wmurowanym do
po³owy kot³em miedzianym dla rozgrzewania napojów. W k¹cie, niby o³tarz bo¿ka tej œwi¹-
tyni, wznosi³ siê wysoki kredens, na którym rzêdami poustawiano naczynia ofiarne, to jest
kufle, rostruchany, dzbany, puchary, poprzewracane do góry dnami, wszelkiego kszta³tu, mie-
dziane, cynowe i szklanne. Naprzeciw drzwi w równi z pod³og¹ otwiera³ siê obszerny komin,
gdzie przy sutym ogniu na ro¿nach krêcone baranie i sarnie æwierci dodawa³y woñ swoj¹ do
zapachów piwa i wina. * Pan Anzelm, gospodarz, oty³y, z rumian¹ twarz¹, w tabaczkowym
kaftanie, chodzi³, wydawa³ rozkazy i z za³o¿onymi za pas rêkami k³ania³ siê to kiwniêciem
g³owy, to schyleniem a¿ do ziemi, stosownie do godnoœci wchodz¹cych goœci, i raz rubasznie
pochlebia³, to znów, marszcz¹c brwi nad siwymi oczkami, surowo gromi³ nie doœæ zwinnie
krz¹taj¹cych siê piwnicznych ch³opaków. A œród gwaru g³oœnych rozmów, œród t³umu w ró¿-
ne strony wychodz¹cych i wchodz¹cych nie³atwo byœ siê od razu pozna³ i przypatrzy³ wszyst-
kiemu.
Najg³oœniejsze kó³ko sk³ada³a m³odzie¿, w poœrodku nich wêdrowny œpiewak z cechu meister-
singerów przygrywa³ na lutni, kszta³tu dzisiejszej arfy, koñce zwrotek ca³a czereda powtarza-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]