[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Cudowne!  wykrzyknęła.  Przeszło moje wszelkie oczekiwanie!
Apostoł Jan podszedł szybko i popatrzył na swój portret sponad ramienia
dziewczyny.
 To ja, prawda?  zapytał.  Wspaniałe.
 No, to teraz pójdę narysować miasteczko. . .  oznajmiłem.  Wrócę na
czas do pani.
Bo wiedziałem, że ona zamierza wysłać te szkice, zapakowane do dalszej wy-
syłki pocztą lotniczą z Monachium, ostatnim autobusem. Ale chyba nie słyszała,
co mówię. Razem z Janem wciąż jeszcze podziwiała jego portret. Przeszedłem
obok nich i nawet się nie obejrzałem.
Popołudnie było ciepłe. Zgrzany dotarłem na zbocze wzgórza w to samo miej-
sce, z którego oglądałem miasteczko pierwszego dnia. Ledwie postawiłem sztalu-
gi, podeszła do mnie bez pośpiechu, podzwaniając dzwonkiem, moja wielbicielka,
krowa. Sprawiła mi tym przyjemność. Inne krowy mnie ignorowały.
 Nie mam dziś czasu dla ciebie, Krasulo  powiedziałem.  Przepraszam
cię, ale twój portret przecież już zrobiłem.
57
Krowa stała i patrzyła, nie przeżuwając, nie robiąc absolutnie nic. Po prostu
stała nieruchomo, zagapiona bez jednego bodaj mrugnięcia. Dziwne to, ale na-
prawdę cieszyło mnie jej towarzystwo. Dobry z niej był kompan. I z łatwością
uwierzyłem, że polubiła mnie.
Miasteczko Friedheim rozciągało się poniżej: słońce świeciło na czerwone da-
chy, w głębinach uliczek leżał cień. Miasteczko średniowieczne. Mógłbym nama-
lować je tak, jak widziałem teraz, i już bym miał ilustrację do każdej opowieści ze
średniowiecza. Tylko musiałbym, oczywiście, podbarwić pewne szczegóły, usu-
nąć jeden anachronizm: na tych dachach dyskretnie rozsiane sterczały anteny te-
lewizyjne, mniej ich niż w miasteczkach amerykańskich, ale dosyć, żeby rzucały
się w oczy.
Naszkicowałem zarys Friedheim z kościołem jako akcentem dominującym
i przystąpiłem do zaznaczania innych ważniejszych punktów, ustalając ich po-
łożenie w stosunku do kościoła.
Oto było miasteczko Friedheim. Turyści, którzy przyjechali, żeby zobaczyć
misteria pasyjne, będą chodzić ze zbożnym lękiem po tych średniowiecznych
uliczkach, przebywać w amfiteatrze przez długie godziny pod tragicznym uro-
kiem tego widowiska, odczuwać cały ów nastrój uświęconego dramatu, a póz-
niej odjadą z jakimś obrazem w pamięci  obrazem może bardziej złudzenia niż
prawdy. Nie będą wiedzieli nic o mieszkańcach tych kamieniczek z antenami tele-
wizyjnymi czy też bez anten. Jakkolwiek malowniczo Friedheim wygląda z ulicy
czy też z miejsc wysoko na wzgórzach, przecież w tych średniowiecznych do-
mach mieszkają ludzie, którzy pożądają, nienawidzą i są zawistni, ludzie, którzy
z ożywieniem, złośliwie plotkują, ludzie chciwi pieniędzy bądz władzy, chociaż
małe to pieniądze i władza równie mała. Na pewno tlą się tam w dole pod tymi
dachami przewrotne łaknienia i zazdrość, i gniew, istnieją wszystkie ludzkie błędy
i słabostki, i niedociągnięcia, jakie można znalezć w każdym innym miasteczku,
wszędzie.
Siedząc na zboczu wzgórza, przyczyniałem się do utrwalenia legendy. Zwiąto-
bliwe, arcyświątobliwe Friedheim! No, i czemuż by nie? Mogę czytelnikom  Glo-
busa dać tego ukochanego apostoła Jana, mogę też dać i miasteczko o kształcie
gwiazdy, stłoczone wokół swego kościoła. Nieważne, w co ja wierzę czy nie wie-
rzę. Po cóż miałbym zaglądać w okna domów dyskretnie przysłonięte firankami
i w życie ludzi za nimi.
Godziny mijały. Na to, by narysować Friedheim, powinienem mieć co naj-
mniej trzy dni, a miałem tylko parę galopujących godzin. Musiałem pokazać blask
słońca na dachach, a przecież nie malowałem farbami olejnymi. Osiągałem świa-
tło, zaznaczając kontrasty światła, starannie wydobywając cienie. Niskie wzgórza,
które jakoś groznie tę gwiazdę otaczały z trzech stron, wznosiły się skąpane w bla-
sku. Rzeka płynęła wokół jednej trzeciej obszaru miasteczka i przecinały ją dwa
mosty.
58
Narysowałem to wszystko i spisałem się dobrze, nienadzwyczajnie, ale do-
brze. Byłem z siebie zadowolony, kiedy podpisałem rysunek i złożyłem rzeczy,
żeby zejść ze wzgórza. Krowa zbliżyła się do mnie, nadal wpatrzona bez mruga-
nia, spokojnie, jak przystało na stworzenie nie mające zwyczaju mówić ani robić
hałasu.
 Jesteś wierną maskotką, Krasulo  powiedziałem.  Doceniam cię.
Joan Terrill czekała w swoim hotelu. Korespondencję już napisała i miała
paczkę gotową, żeby dołączyć mój szkic. Popatrzyła na Friedheim takie, jakie
widziałem, i wyraznie się nim zachwyciła, nie mniej niż portretem Jana.
 To zadziwiające  powiedziała.  Pojęcia nie miałam, że pan tak znako-
micie rysuje. Aż mi głupio. Jak ja w ogóle mogłam prosić pana o to! Zawiadomi-
łam  Globus , żeby panu przysłali czek. Myślę, że honorarium będzie przyzwo-
ite.  Bezradnie po kobiecemu rozłożyła ręce.  Pan nie wie, jak bardzo jestem
panu wdzięczna.
 Cała przyjemność po mojej stronie  odrzekłem.  Niech już pani zanie-
sie to do autobusu.
Wydawała mi się ciekawsza, przynajmniej trochę ciekawsza, kiedy była obo-
jętna, lapidarna, wyższa ponad używanie superlatywów. Jan sprawił, że serce
w niej topniało. Stała się wylewna, co nie było w jej stylu. Poszedłem do  Eisen-
hut na spotkanie z Judaszem Iskariotą. Czekał na mnie przy małym stoliku, sie-
dząc nad kuflem, z którego wypił połowę.
 Mam nadzieję, że pan jeszcze nie płacił?  powiedziałem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl