[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale chodby nawet pao Jan nie nadał mi tych praw, to jeszcze niej mogłaby pani tak prędko zabrad
dzieci, bo Anielka jest bardzo chora...
Ciotka spuściła głowę.
- Mamy tu dwu lekarzy - mówiła baronowa - w razie potrzeby możemy mied ich więcej, chodby
najznakomitszych w kraju. Anielka znajdzie wszelkie wygody.
- Więc ja - przerwała ciotka nieśmiało - mam już opuścid chore dziecko siostry?...
- Ależ nie!... - pochwyciła baronowa, wyciągając rękę do ciotki. - Ja właśnie liczę na to, że pani u nas
jakiś czas zabawi.
A widząc wahanie się ciotki poczęła nalegad.
114
- Bardzo panią proszę!... W domu moim panuje staropolska gościnnośd, tym bardziej dla osób...
życzliwych... Znajdzie tu pani oddzielny apartament dla siebie... Będzie pani czuwad nad Anielcią...
Ciotka była zakłopotana.
- Doprawdy, że chod żal mi odmówid, nie śmiem jednak nadużywad uprzejmości pani...
- Niech pani dom ten uważa za własny, a mnie za... za szczerą przyjaciółkę.
Zresztą pani wie, że nie ma w kraju dwóch rodzin, które by nie były spowinowacone ze sobą. My
wszyscy jesteśmy krewni...
Ciotka, zdziwiona i wzruszona - uległa. Napisała do kanonika prosząc go o urlop na parę dni, a
następnie udała się do pokoju Anielki.
Karbowa poznawszy ciotkę Andzię zawołała: "ooo!..." - i rzuciła sie jej do kolan. Anielka popatrzyła
na nią, uśmiechnęła się smutno i znowu przymknęła oczy.
- Jakże się masz, Anielciu? - spytała ją ciotka.
Dziewczynka milczała.
- Niczego! - odparła za nią karbowa. - Są tu przecie dwa doktory. A jak jeśd dają!... byle człek
przełknął... Ino, że jest ciemno i nie ma na czym siedzied, więc kuczy się noma. Ja już nawet
zapomniałam w tej ciemnicy, jak świat wygląda. A jeszcze mi mego żal...
- Toteż jedzcie sobie, moja Ząjącowa, a ja teraz przy Anielce posiedzę.
Spotkałam w drodze waszego męża. Jedzie tu z całym gospodarstwem...
-- Zdurzał, para, czy co?... - krzyknęła karbowa - A jakże on dom ostawił?...
- Tego ja nie wiem, ale zdaje się, że jego tylko co nie widad.
Wyjdzcie na podwórze, a pewnie się z nim spotkacie...
Kobieta wyszła, ślizgając się na posadzce, i ledwie trafiła do sieni.
- To ci pałac, o Jezu! i za tydzieo by go nie obszedł po wszystkich kątach... - szeptała.
Gdy zostały obie z ciotką, Anielka otworzyła oczy.
- Ciociu, ja chcę usiąśd.
Ciotka uniosła ją i oparła na poduszkach, a widząc, że mimo to dziewczynka siedzied nie może,
objęła ja wpół i rękę jej położyła na swojej szyi.
- %7łeby ciocia wiedziała, jaka ja chora...
- To przejdzie, moje dziecko. Jutro już ci będzie lepiej, jak tylko lekarstwa zaczną działad.
- Tak?... - spytała dziewczynka całując ją. - A ja myślałam, że już umrę...
115
Ciotka oburzyła się.
- Fi! moje dziecko... Któż znowu mówi takie rzeczy?... Przecież niejeden choruje... Ja sama ile
razy!...
- Tak mi tu było smutno... Nikogo przy mnie nie ma... Ani mamy... O, żeby się chod mama nie
dowiedziała o tym!...
Ale i ta krótka rozmowa wysiliła ją. Dziewczynka położyła się, oblana zimnym potem.
- Ja pewnie umrę... o Boże!...
- Dajże pokój, Anielciu, nie rao mi serca... - przerwała ciotka.
- Kiedy ja się nie boję, tylko... Ja nie wiem, jak się to umiera, i dlatego... tak mi smutno...
Skrzypnęły drzwi i na posadzkę upadła szeroka smuga światła.
Weszła pani baronowa, trzymając Józia za rękę.
- Patrz, Anielciu! - krzyknął chłopiec - jak ja jestem ubrany... Mam buty i kurtkę aksamitną...
- Cicho, Józiu! Jakże się ma Anielcia? - spytała dama stając nad łóżkiem chorej.
Ciotka Andzia pokiwała głową.
- Jezdziłem dziś na koniu - mówił Józio - chodziłem z Krzysztofem po ogrodzie... Mama obiecała
mi...
Anielka zerwała się.
- Gdzie mama? - krzyknęła szeroko otwierając oczy.
Józio umilkł, pani baronowa cofnęła się od łóżka.
- Gdzie jest mama?... - powtórzyła Anielka.
- Ja mówię o naszej mamie chrzestnej - odparł Józio, wskazując na baronowę.
Anielka upadła na łóżko i zakryła twarz rękoma.
Scena ta zakłopotała ciotkę Andzię, a jeszcze mocniej baronowę, która zapytawszy, czy chora nie
żąda czego - wnet opuściła salon.
Zając istotnie przyjechał niekutym wozem, zaprzęgniętym we dwa chude woły. Na wozie umieścił
skrzynią i przyodziewek, a z tyłu przyczepił konia i krowę. Osobliwy ten kram parobcy przywitali
starodawnym: "Pochwalony!" dworscy lokaje szyderczymi śmiechami, a karbowa okrzykiem radości.
Z rozkrzyżowanymi rękoma wybiegła baba naprzeciw męża, ale Zając przyjął ją cierpkim pytaniem:
- No... po chorobę ja się tu przywlekłem?...
- Ooo!... a tożeś się przecie sam jaśnie pani napraszał - odparła karbowa zdziwiona krótką pamięcią
męża.
116
- A cóżem miał robid?
Karbowa obraziła się.
- I nie wydziwiaj, nie wydziwiaj!... Nie lepiej ci to posiedzied kilo czasu między ludzmi, a nie samemu
jak wilk pod lasem?
- A króliki noma przez ten czas diabli wezmą.
- Nic im nie będzie.
- No, a co ja tu będę robił?
- Wypoczniesz se. Takeś zawsze żądał wypoczynku.
- Ale! A gdzie ja tu stanę?... Przecie nie pod bramą, żeby się te parchy lokaje ze mną naśmiewały.
Karbowa złożyła ręce po napoleoosku; pytanie to było najważniejsze ze wszystkich. Gdzie on
stanie? Jużci chyba mąż powinien by siedzied przy żonie. A że żona siedzi w pałacu, więc i on w
pałacu. Więc i koo, krowa, dwa woły...
Nie rozwiązałaby tej zagadki karbowa, gdyby nie zjawił się Szmul w biedce. Wychodzcy z folwarku
powitali go jak Mesjasza i prosili o radę. %7łyd nic im nie odpowiedział, tylko uśmiechnął się. Poszedł do
pałacu, a w kwadrans wóz odprowadzono do szopy, konia do stajni, bydlątka do obory i karbowego
do oficyny. Tam dano mu obiad i flaszkę piwa. Chłop najadł się, pasa rozpuścił, gębę utarł rękawem, a
potem - siadł na ławie - i jak wezmie Płakad!... Aż się szyby chwilami trzęsły...
- Po cóżem ja tu nieszczęśliwy na tę pustynią przyjechał!... A bodaj mnie była pierwej nagła śmierd
spotkała!... ani tu pola, ani lasu, ani wody...
Nie powiedział jednak: ani ludzi, ponieważ otaczało go kilkanaścioro służby płci obojej, którzy drwili
z rozpaczy biedaka. Jemu też bynajmniej nie o ludzi chodziło, ale o te bagna kochane, czarny las i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]