[ Pobierz całość w formacie PDF ]
do przodu. Był taki wielki, a zarazem taki słaby. Sam usłyszał szum spłuczki
i po chwili staruszek wytoczył się z toalety. Frank zmoczył twarz zimną wodą
i niedokładnie ją osuszył. Krople spływały po jego policzkach zarumienio-
nych od whisky. Różowy na twarzy i mokry, wyglądał jakby przed chwilą opu-
ścił łaznię parową.
Kiedy ojciec był już blisko, Sam nagle wstał i zrobił krok w jego kierunku.
To był odruch. Nie zastanawiając się nad tym co robi, wyciągnął ręce i objął gru-
bego Franka, pachnącego whisky i drapiącego niedokładnie ogolonym zarostem.
To był jego ojciec. Sam trzymał go w objęciach, dopóki Frank nie cofnął się zaże-
nowany.
- Jezu Chryste! - mruknął starszy Hoffman. - A to za co?
- Bo cię kocham, tato.
- Jezu Chryste! - powtórzył Frank. - Lepiej się pozbieraj, chłopcze! Nalej
mi drinka.
Sam wziął butelkę i przechylił ją nalewając płyn do szklanki. Kiedy to robił,
ukradkiem spojrzał na ojca, który rękawem wytarł oko myśląc, że syn nie patrzy.
- To za ciebie i za mnie - powiedział Frank podnosząc swoją whisky. - Chrza-
nić wszystkich innych.
- Za ciebie i za mnie. - Sam stuknął swoją szklanką w szklankę ojca i wypił
wszystko aż do dna. Ta odrobina dopełniła dzieła. Poczuł, że kręci mu się w gło-
wie. Krążył po orbicie wspaniałej, monstrualnej osobowości swojego ojca - tak
pewnie, jak Księżyc krąży wokół Ziemi. Sam odstawił szklankę i spojrzał na ze-
garek. Już prawie trzy godziny minęły od chwili, gdy zostawili Linę w banku.
Pokręcił głową. - Musimy wytrzezwieć, tato. Mamy jeszcze jedną rzecz do obga-
dania, zanim obaj tutaj padniemy.
234
-
Strona 171
0
Jaką rzecz? Przypomnij mi.
- Musimy znalezć jakieś wyjście w sprawie Liny. Ona wciąż czeka na nas
w Credit Mercier.
- A tak. Panna Irakijka. No, nie wiem... Co chciałbyś z nią zrobić? Oddać ją
Hammoudowi? On właśnie tego chce. Co ty na to? .
- Nie. Absolutnie nie. Nawet o tym nie myśl. Nie oddamy jej Hammoudowi
i nie oddamy jej szwajcarskiej policji. Ona nie zrobiła nic złego.
- Nic? Wlazła w drogę CIA, nie wspominając o MI6 i nie wspominając
o Franku F. Hoffmanie. O co jej, do diabła, chodzi?
- Jest Irakijką. Głęboko przeżywa to całe zamieszanie. W Bagdadzie prze-
szła koszmar. Spróbuj ją zrozumieć.
- Niezłe z niej ziółko.
- Z ciebie też. Przestań tak o niej mówić albo się rozstaniemy. - Sam wstał,
ale ledwie utrzymał się na nogach.
- Siadaj, synu, zanim się przewrócisz. Nigdy nie umiałeś pić.
Sam posłusznie usiadł. Nie wiedział co robić. Dawno już zapomniał, co Lina
powiedziała mu, zanim wyszedł z Credit Mercier. Wiedział tylko, że chce jej po-
móc. - Daj spokój, tato. Pogadajmy poważnie o Linie. Czego trzeba, żeby Ham-
moud i wszyscy pozostali odczepili się od niej?
- To proste. Musisz nakłonić swoją małą dziewczynkę, żeby się wycofała.
Ma przestać węszyć i musi zapomnieć o tym, co już wie. Niech zostawi wszystko
mądrzejszym niż ona. %7ładna z niej Joanna D'Arc, na litość boską. Niech się wy-
cofa, a wszystko będzie dobrze.
- Czy to wystarczy? Koniec sprawy? Zostawią ją w spokoju?
- Pewnie. Czemu by nie? Jak sobie da spokój, Hammoud też odpuści. Nie
jest głupi. Nic się tym nie martw.
- To są Irakijczycy, tato. Oni mają dobrą pamięć. Jeżeli są aż tak wściekli,
jak sam mówisz, wciąż będą usiłowali ją dopaść, żeby wyrównać rachunki, nawet
po wielu miesiącach. Kto ją ochroni?
- Już ci powiedziałem, nic się nie przejmuj. Ja się wszystkim zajmę. Jeżeli
wujek Frank powie im, żeby zostawili dziewczynę w spokoju, to tak zrobią. Obie-
cuję ci to.
- A co się stanie, kiedy wróci do Londynu? Nie może już pracować u Ham-
mouda. Co ma robić? Kto ją zatrudni?
- Może ty, kochasiu?
- Nie przyjęłaby pracy u mnie. Myślałaby, że robię to z łaski. Muszę mieć
dla niej coś prawdziwego.
- Znam pewnego bankiera w Londynie, który mógłby dać jej posadę. Tak się
akurat składa, że przyjechał tutaj, do Genewy, żeby udzielić kilku porad panu Mer-
cierowi. Pomaga nam przenieść trochę pieniędzy dla wiesz kogo. On może znalezć
pracę dla twojej dziewczyny, jeżeli ona przestanie wtykać nos w nie swoje sprawy.
- Jakiego bankiera? O kim ty mówisz? - Sam miał niejasne przeczucie, że
znał odpowiedz na to pytanie.
235
- To dżentelmen nazwiskiem Barakat. Z tego co wiem, wy dwaj już się znacie.
- Chryste! - Raz jeszcze Sam poczuł, że świat sprzysięga się przeciw niemu,
jakby właśnie zaczynał następne kółko na tej samej karuzeli. - Czy istnieje w ogóle
ktoś, kto nie jest częścią twojej operacji?
- Mam nadzieję, że nie. Nie wykluczaj Asada tak od razu. Nikt inny nie ma
takich możliwości jak on. Zadzwonię do niego i poproszę, żeby tu wpadł. Miesz-
ka w pokoju na tym samym piętrze. Co ty na to?
Sam był równie odrętwiały, co pijany.
- Czemu by nie?
Frank podniósł słuchawkę i poprosił telefonistkę z centrali, żeby połączyła go
Strona 172
0
z pokojem pana Barakata. Kiedy w słuchawce odezwał się głos Asada, Frank huknął:
- Witam, przyjacielu. Masz minutkę? Wspaniale. Może wpadłbyś na chwilę
do mojego pokoju? Jest tu ktoś, kto chce z tobą zamienić słowo. Zgadnij, kto to
taki? Zgadza się. No to czekamy.
Frank odłożył słuchawkę i spojrzał na syna.
- Zaraz tu przyjdzie. - Sam potarł dłonią czoło. Kiedy słuchał tubalnego głosu
ojca, kolejny element układanki trafił na swoje miejsce.
- To Barakat był tym palestyńskim bankierem, o którym mówiłeś, tak? Tym,
który przedstawił cię władcy?
- Tak jest. Mądry chłopak. Dlaczego ja w ogóle myślałem, że jesteś tępy?
Barakat wszedł do pokoju Franka Hoffmana niczym dostojny pasza odwie-
dzający sąsiedni wilajat imperium osmańskiego, a nie tylko zwykły apartament
hotelowy. Miał na sobie obszerny, dwurzędowy garnitur w kolorze przypominają-
cym brzoskwinię. Uściskał Franka i ucałował go w oba policzki, a Frank, ku zdu-
mieniu własnego syna, odpowiedział takim samym gestem. Starszy Hoffman szep-
nął bankierowi kilka słów na ucho, po czym obaj podeszli do Sama. Sam także
ucałował Barakata w oba policzki, czego nigdy wcześniej nie robił.
Barakat uśmiechał się, jakby odniósł właśnie jakieś zwycięstwo.
- To dla mnie wielka przyjemność widzieć ojca i syna wreszcie w zgodzie.
Zupełnie jak na Wschodzie. - Kończąc to kwieciste powitanie, dotknął serca.
- Witaj, Asad-bey. Cieszę się, że cię widzę w dobrym zdrowiu.
- Twój ojciec mówił mi, że masz pewien problem, który z przyjemnością
pomogę ci rozwiązać.
- Mam całe mnóstwo problemów, Asad, ale w tej chwili najbardziej zależy mi
na znalezieniu pracy dla kobiety, o której rozmawialiśmy jakiś czas temu w Londynie.
Nazywa się Lina Alwan. Udzieliłeś mi wtedy mądrej rady nakazując ostrożność, aleja
ją zignorowałem. Ona także. Teraz oboje jesteśmy w wielkich tarapatach. Muszę zna-
lezć jej inną pracę, a mój ojciec uważa, że możesz mi w tym pomóc.
- Twoja przyjaciółka, panna Alwan, jest bardzo buntowniczo nastawiona do
świata. Poza tym jest też wścibska. To fatalne cechy u kogoś, kto ma pracować
w banku.
236
-
Ona już nie jest wścibska - zaprzeczył Sam. - Dostała nauczkę. Jeżeli da
jej pan posadę, będzie na pewno lojalnym pracownikiem. Od dziewiątej do piątej,
żadnych głupstw. Obiecuję. O Hammouda zaczęła pytać tylko dlatego, że ja ją do
tego namówiłem. Teraz jest gotowa wycofać się ze wszystkiego i zacząć żyć spo-
kojnie.
- Czy można jej ufać? Jak już wspominałem podczas naszej poprzedniej
rozmowy w Londynie, w bankowości najbardziej liczy się zaufanie.
- Można. Absolutnie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]