[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widzów, stanął na palcach i wyścibił ciekawie głowę przez ramię rosłego
ceklarza, by się napatrzyć królestwu nadjeżdżającym w otoczeniu dworu.
Od Szarej Kamienicy zbliżał się już istotnie orszak, witany okrzykami ludu.
Poprzedzony zastępem pieszych i konnych. dworzan, przybranych odświętnie w
jaskrawe szaty i czapki z piórami, jechał na koniu król Kazimierz, strojny w
długą ciemną szatę z tkaniny przerabianej w złote gałązki; a że było lato, więc
obramienie sobolowe okalało tylko kraj szaty i wysoko rozciętych rękawów. Na
głowie miał okrągłą aksamitną czapkę, dokoła której biegła taśma z drucików
złotych i drogich kamieni.
Zdziwił się Wawrzuś, że od czasu, gdy go widział będąc na Wawelu z
Długoszem, król postarzał się niewiele. Ta sama frasobliwa, znękana twarz, te
same bystre, smutne oczy; przybyło nieco zmarszczek i grzbiet się jeszcze
przygarbił.
Przy ojcu, po lewicy, toczył koniem królewicz Zygmunt (Aleksander przebywał
wtedy na Litwie). Poznał go Wawrzuś od razu po rysach prostych, jakby z
kamienia wykutych, i po tej wardze dolnej, dumnie naprzód wysuniętej, która
cechowała stateczną twarz młodziutkiego księcia.
Za małżonkiem i synem jechała w kolasie na pasach królowa Elżbieta z dwiema
pannami dworskimi. Po obu stronach pojazdu postępowali paziowie. Wawrzuś
nie miał czasu napatrzyć się miłościwej pani, bo z przeciwnej strony, od ulicy -
Floriańskiej, rozległy się dzwięki surm i fletni zmieszane z głośnym zgiełkiem
tłumów. W pierwszej chwili nie zrozumiał, co to znaczy, lecz wnet przypomniał
sobie, że to chyba królewicz Olbracht nadjeżdża na czele wojska, po walnym
zwycięstwie nad Tatarami u rzeki Szawrany, niedaleko wsi Kopestrzyna. Od
dwóch dni głośno już było po mieście, że ciągnie pośpiesznie do Krakowa, by
zdążyć na święto Wniebowzięcia i na uroczyste poświęcenie wielkiego ołtarza u
Panny Maryi. Mówiono, że zabrał 10 000 jeńców tatarskich, których po drodze
rozsyła do robót przy budowie twierdz i zamków, a resztę pohańców z całą
starszyzną przyprowadza w triumfie miłościwemu rodzicowi.
Jakoż nadjeżdżał.
Najurodziwszy z synów królewskich, zdolny, świetny, mężny, miał w obliczu coś
lwiego; zwłaszcza że gęste płowe włosy wymykały mu się spod szyszaka. Zbroja
na nim paradna, szmelcowana na niebiesko, usiana złotymi ozdoby, rumak pod
nim idący w podskokach, wszystko to składało się na obraz jakiegoś rycerza z
bajki. Jak pochodnie bledną przy słońcu, "tak wobec wspaniałej postaci
królewicza marnie wyglądali otaczający go rycerze. Ale ciekawość ludu
zwracała się przede wszystkim ku pojmanym Tatarom. Pędziła ich jazda polska
ciągnąca środkiem ulicy. %7łołnierze prowadzili po kilku, przywiązanych na
smyczy do siodeł.
Szło tedy .niskie, barczyste, poczerniałe od stepowych wichrów tatarskie
plemię, z rękoma skrępowanymi w tył, z pochylonymi głowami. Kożuchy na
nich baranie, kudłami na wierzch obrócone, na wygolonych głowach skórzane
szłyki, nogi bose lub w łapciach rzemiennych; zmęczenie, brud i dzikość
malowały się w całej postawie. Lecz lud krakowski najchciwiej zaglądał im w
twarze o wystających kościach policzkowych i spłaszczonych nosach. Chciał
wyczytać z tych czarnych, kosych oczu, co się dzieje w duszach tatarskich. Lecz
ani twarze, ani oczy nic nie mówiły. Zlepa wiara w przeznaczenie zamroziła w
nich wszystkie uczucia i myśli i przebijała się w znieruchomionych rysach i
wpółprzymkniętych powiekach.Tylko niekiedy spod spuszczonych rzęs
bezwiednie wybiegały chciwe błyski ku bogactwom tego miasta i tego ludu:
zwierzęcy instynkt drapieżców, to jedno, co nie skamieniało w ich duszach.
W tej chwili królewicz Olbracht zeskoczył z konia, wodze rzucił jednemu z
otaczających rycerzy, a hełm pacholęciu, i biegł ku rodzicom. Ucałowawszy
rękę ojcowską, która go potem przeżegnała krzyżem świętym, ulubieniec matki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]