[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widok mego pustego pokoju i prześcieradeł, po których spuściłam się z okna, aby przybyć do
ciebie i z tobą umknąć.
Jahelo! Z panem d'Anquetil, chciałaś powiedzieć.
Ach, jakiś ty skrupulatny! Czyż nie pojechaliśmy wszyscy razem? Ale ten powóz mnie
niepokoi, tak bowiem podobny jest do powozu mego wuja.
Bądz pewna, Jahelo, że to jest powóz jakiegoś poczciwego Burgundczyka, który jedzie za
swymi interesami i bynajmniej nie troszczy się o nas.
Nie wiesz tego rzekła Jahela. Lękam się naprawdę.
Nie możesz przecie obawiać się, aby wuj twój, taki zgrzybiały, pędził po rozstajnych
drogach w pogoni za tobą. Zajęty on jest tylko kabałą i marzeniami hebraicznymi.
Nie znasz go odrzekła wzdychając zajęty jest tylko mną. Kocha mnie tyleż, ile
nienawidzi wszystko inne na świecie; kocha mnie w sposób...
W sposób?...
Na wszelkie sposoby. Kocha mnie, i tyle.
Jahelo, drżę słuchając cię. Sprawiedliwe nieba! Miałżeby Mozaides kochać cię nie z tą
bezinteresownoś-cią tak piękną u starca i tak stosowną dla wuja? Powiedz wszystko, Jahelo!
Mówisz już to lepiej ode mnie, Jakubie.
Doprawdy, tracę rozum. W jego wieku, czyż to możliwe?
Mój kochany, masz ciało białe i duszę takąż; wszystko cię dziwi. Ta naiwność stanowi
twój wdzięk, oszukać cię może, kto tylko zechce. Powiedziano ci i ty uwierzyłeś zaraz, że
Mozaides ma sto trzydzieści lat, gdy w rzeczywistości ma mało co nad sześćdziesiąt; że
przebywał w wielkiej piramidzie, gdy w rzeczywistości miał bank w Lizbonie. I ode mnie
tylko zależało, by uchodzić w twych oczach za salamandrę.
Co, Jahelo, więc to prawda? Twój wuj...
Tak, i tu jest tajemnica jego zazdrości. Uważa on księdza Coignarda za swego rywala.
Instynktownie nienawidził go od pierwszego wejrzenia; ale gorzej jest jeszcze, odkąd,
usłyszawszy coś z rozmowy mojej z księdzem, nienawidzi go jako sprawcę mej ucieczki i
porwania. Bo przecież zostałam porwana, mój kochany, i to powinno mi nadawać pewną
wartość w twych oczach. Och, byłam bardzo niewdzięczna, żem opuściła tak dobrego wuja;
ale nie mogłam już znieść niewoli, w której mnie trzymał. Przy tym miałam
niepowściągnioną ochotę być bogatą. Wszak prawda bardzo to naturalna rzecz pożądać
bogactw, gdy się jest młodą i piękną; mamy jedno tylko życie, i to krótkie, a mnie nie uczono
pięknych bajek o nieśmiertelności duszy.
Niestety, Jahelo zawołałem z uniesieniem miłosnym, które we mnie nawet jej chłód
wywoływać umiał niestety, tam w zamku des Sablons na niczym nie zbywało mi przy
tobie. Czegóż tobie potrzeba było jeszcze, by być szczęśliwą? Dała mi znak, że pan
d'Anquetil nas obserwuje. Lejce tymczasem naprawiono i powóz nasz wkrótce znów toczył
się między winnicami.
Zatrzymaliśmy się w Nuits dla wieczerzy i noclegu. Mój drogi mistrz wypił pół tuzina butelek
miejscowego wina, co cudownie podnieciło jego wymowę; pan d'An-quetil w piciu
dotrzymywał mu pola, ale zmierzyć się z nim w rozmowie o tym ani marzyć mógł. O ile
kuchnia w Nuits była dobra, o tyle nocleg kiepski. Ksiądz Coignard nie rozbierając się spał w
izbie przy sieni pod schodami, razem z oberżystą i jego żoną, gdzie omal nie podusili się we
troje. Pan d'Anquetil z Jahelą zajęli pokój na pierwszym piętrze, którego pułap obwieszony
był połciami słoniny i wiankami cebuli, ja zaś po drabinie dostałem się na strych i
wyciągnąłem się na słomie. Już po pierwszym śnie rozbudził mnie promień księżyca, który
przez szpary dachu wśliznął mi się do oczu i roztworzył mi powieki właśnie w samą porę,
bym ujrzał Jahelę w czepku nocnym, wchodzącą po szczeblach drabiny na mój strych.
Krzyknąłem zdumiony, lecz ona kładąc palec na ustach rzekła:
(Pst! Maurycy spił się jak parobek lub markiz i śpi snem Noego.
Co za Maurycy? zapytałem przecierając oczy.
D'Anquetil, któż-że to ma być?
Nie wiedziałem, że na imię mu Maurycy.
Ja sama niedawno wiem o tym; ale mniejsza o to.
Masz rację, Jahelo, istotnie mniejsza o to.
Była w koszuli i światło księżyca jak mleko zlewało się po jej obnażonych ramionach.
Wsunęła się do mnie na posłanie i w słodkim szepcie nazywała mnie to najczulszymi, to
znów najbardziej rozpasanymi imionami. Potem zamilkła i zaczęła okrywać mnie
pocałunkami tak, jak to ona jedna tylko umiała, pocałunkami, wo-bec których pieszczoty
innych kobiet wydają się zupełnie ckliwe.
Przymusowe milczenie wzmagało szalone naprężenie mych nerwów; zdziwienie, radość z
odwetu i może jakaś zazdrość przewrotna podniecały mą żądzę. Prężąca się krzepkość jej
ciała, miękkie a gwałtowne ruchy, którymi mnie obejmowała, domagały się, obiecywały i
zasługiwały na najnamiętniejsze pieszczoty. Tej nocy zaznaliśmy rozkoszy, której bezmiar
graniczył już z bólem.
Zszedłszy z rana na podwórze oberży zastałem tam pana d'Anquetil; wydał mi się mniej
wstrętny, od chwili gdym go oszukiwać zaczął. On też ze swej strony zdawał się mieć dla
mnie więcej przychylności niż na początku podróży. Przemówił do mnie z sympatią,
życzliwością i zaufaniem, wymawiając mi tylko, że mało względów i atencji okazuję Jaheli i
nie śpieszę wypełniać jej drobnych życzeń, jak to powinien dla kobiety czynić każdy dobrze
wychowany człowiek.
Jahela skarży się na brak uprzejmości z twojej strony. Bacz na to, kochany Rożenku;
przykro by mi było, gdyby zaszły nieporozumienia między nią a tobą. To ładna dziewczyna i
kocha mnie niewymownie.
Powóz toczył się od godziny, gdy Jahela wychyliwszy głowę przez okno w drzwiczkach,
rzekła do mnie:
Tamten kocz znów się ukazał. Chciałabym rozpoznać twarze dwóch siedzących tam
mężczyzn; ale to mi się nie udaje.
Odpowiedziałem jej, że z takiej odległości i w mgle rannej nic widzieć nie można.
Mam wzrok tak bystry, że poznałabym ich doskonale mimo mgły i odległości, gdyby to
były naprawdę twarze; ale dodała to nie są twarze.
A cóż to może być innego? zawołałem wybuchając śmiechem. Teraz ona zapytała, co
za cudacka myśl przyszła mi do głowy, żem się tak głupio roześmiał.
To nie są twarze dodała lecz maski; ci dwaj ludzie gonią nas i są zamaskowani.
Uprzedziłem pana d'Anquetil, że zdaje mi się, jakoby nas ścigano w tamtej szkaradnej
kolasie, ale pan d'Anquetil prosił tylko, by mu dać spokój.
Gdyby trop w trop goniło nas zawołał sto tysięcy diabłów, jeszcze bym się tym nie
zajmował, mam bowiem dosyć do roboty, gdy muszę uważać na tego wisielca księdza, który
tak subtelnie wyświeca atuty i kradnie mi wszystkie pieniądze. Nie zadziwiłoby mnie nawet
wcale, Rożenku, że tą karetą zagadujesz mnie tu w ciągu gry, bo jesteś w zmowie z tym
starym nicponiem. Czyż każda kareta, co toczy się po drodze, zaraz ci popłochu napędzać
musi?
Jahela szepnęła mi po cichu:
Przepowiadam ci, Jakubie, że z tej karety przyjdzie na nas nieszczęście. Mam takie
przeczucie, a przeczucia moje nie zawiodły mnie nigdy.
Czy chcesz mi wmówić, że masz dar proroczy?
Mam go odrzekła poważnie.
Co, teraz jesteś prorokinią? zawołałem uśmiechając się. To dziwne!
Kpisz sobie rzekła i wątpisz o tym, boś nigdy prorokini nie widział tak z bliska.
Jakżeż twoim zdaniem mają one wyglądać?
Myślałem, że wróżki muszą być dziewicami.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]