[ Pobierz całość w formacie PDF ]
skraju łóżka zmieniony na twarzy i patrzy na swoje zwiędnięte
przyrodzenie, które odmówiło posłuszeństwa. Berengere
pieści go, pocieszając, że to nic takiego, każdemu może się
zdarzyć, a on ma teraz tyle pracy, w dodatku przygotowania
do ślubu, w tej sytuacji to normalne. Bardzo go złości, że jest
dla niego teraz szczególnie miła i nawet stara się przez cały
weekend nie mówić o ślubie.
Następny raz w łóżku Vincent odsuwa, jak długo może...
lecz w najbliższy piątek powtórka z rozrywki: między udami
ma takie smętne miękkie coś nie nadające się do niczego.
Berengere znów stara się podejść do tego rozsądnie, ale tylko
podkręca obawy Vincenta. Zachowuje się bowiem dokładnie
tak, jakby nie miało dla niej żadnego znaczenia, czy jest
zdolny do miłości fizycznej, czy nie. Wygląda na to, że w
ogóle jej tego nie brakuje. I Vincentowi zaczynają się kłębić w
głowie najróżniejsze przypuszczenia: z nim nie odczuwa
przyjemności; symuluje od początku i ma w nosie jego obecną
impotencję... Zasypia zresztą u jego boku, zostawiając go sam
na sam z lękami.
W końcu o pierwszej w nocy, nie mogąc zasnąć, Vincent
wstaje. Od dłuższej chwili powtarza sobie: Rak jąder" i nie
może tego wyrzucić z głowy. Szuka w encyklopedii planszy
przedstawiającej w przekroju męskie narządy rozrodcze.
Wyobraża sobie wirusy, które atakują jego ciała jamiste i z
wolna tak je przeżerają, że wyglądają jak obrzydliwie
zielonkawe gąbki, a szkodliwe wydzieliny zatruwają kanaliki
nasienne. Z przerażeniem obmacuje sobie mosznę w
poszukiwaniu bolesnych węzłów chłonnych czy podejrzanego
zaczerwienienia. O drugiej nie może dłużej wytrzymać -
dzwoni do przyjaciela lekarza.
Doktor Thomas Lepron nie jest zadowolony, że budzi się
go w środku nocy z żądaniem porady. Słuchając jednak
Vincenta, który głosem zdradzającym przerażenie wyjaśnia
mu, w czym rzecz, wybucha śmiechem. Teraz doktor Thomas
Lepron jest w pełni przebudzony i w doskonałym humorze.
- Tu nie ma co szukać przyczyn, stary! Dopadł cię po
prostu stres przedślubny.
Vincent nie bardzo rozumie.
- Stres przedślubny... - powtarza.
- Klasyczny przypadek, stary! %7łenisz się, ogarnął cię
strach i nastąpiła jego somatyzacja. Klasyczne. Jeśli cię to
uspokoi, nie u ciebie jednego. Przez mój gabinet przewijają się
tabuny facetów, którzy narzekają na bóle brzucha, głowy albo
nawracające anginy na kilka tygodni przed swoim ślubem.
Każdemu powtarzam to samo: porządna noc poślubna i
wszystko przejdzie jak ręką odjął.
Vincent słucha żartobliwego głosu przyjaciela na drugim
końcu linii. Szepcze z niedowierzaniem:
- Ach... i myślisz, że właśnie o to chodzi?
- Jasne! Jestem pewien jak tego, że mam w łóżku
najpiękniejszą na świecie dziewczynę, którą obudził ze
smacznego snu twój telefon... No dobra, nie gniewaj się,
chłopie, ale muszę kończyć, bo mam tu coś do zrobienia. I nie
gryz się o swojego fiuta. Na sto procent działa jak należy,
gwarantuję. I na dowód mogę dać własnego pod nóż. Trzymaj
się. Widzimy się za trzy tygodnie na ślubie.
Vincent niewyraznie mamrocze podziękowania i
oszołomiony odkłada słuchawkę.
Stoi golusieńki w salonie z fujarą wiszącą między nogami
- i nagle doznaje olśnienia: w przyszłym tygodniu się żeni i
przez to umiera ze strachu. W tym właśnie rzecz. Ożenek
wywołuje ból. Ból brzucha, głowy, gardła. Ożenek
uniemożliwia mu erekcję.
Zachodzi w głowę, jak to się stało, że tak długo nie
docierało do niego, co się dzieje. W gruncie rzeczy odnosi
wrażenie, że wszystko potoczyło się trochę za szybko. W
ciągu ostatnich piętnastu miesięcy kolejno jedno wynikało z
drugiego, zdawało się układać w logiczny ciąg. Porwał go
zapał i energia Berengere, własne szczęście jakby znieczuliło.
Dał się oczarować. A teraz się boi. Chciałby się wycofać.
Tymczasem wie, że to już niemożliwe. Próbuje sobie
przemówić do rozsądku. Kochasz tę dziewczynę, pragniesz
jej, nie mogłeś lepiej trafić. Wylicza powody, dla których
powinien się z nią ożenić. Jest ich dużo. Może za dużo.
Bywają dni, że myśli o Nathalie, o jej matczynej
łagodności, o jej czułości. Nie widział się z nią, odkąd zerwali.
Nie wie, kto stara się odwlec spotkanie: on, ona czy Benoit.
Myśli o niej jak o delikatnym ptaszku, któremu pozwolił
odfrunąć.
Odkąd decyzja o ślubie ostatecznie zapadła, Berengere
bardzo się zmieniła zdaniem Vincenta. Wypełniła ich życie
drobiazgami bez znaczenia. Przeobraziła się w nieznośnie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]