[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Mam nadzieję, że nic mi się nie wykluwa mruknęła Maria. To chyba dlatego, że idzie
jesień. Na razie jest jeszcze ładnie, ale liście już lecą i za chwilę drzewa będą gołe i smutne.
No tak pokiwała głową Lucy. Idą przemiany, nowe rozstrzygnięcia, Kora schodzi do
podziemi, Persefona znaczy& Wez z dłoni moich, niech ci radość niesie, troszeczkę słońca i
troszeczkę miodu, jak nam kazały pszczoły Perse-fony"& znasz to?
Jasne. To Mandelsztam. Ale to wiersz na wiosnę. Na teraz jest inny.
Poprawiła się na wózku i wyrecytowała: Psyche-życie, gdy schodzi między cienie blade,
lasem, w półblasku dążąc w ślad za Persefona, oślepiona jaskółka do nóg jej przypada ze styksową
czułością i wicią zieloną"&
Natychmiast przestań gadać o Styksie. Maria wycelowała w jej stronę palec upaprany
nadzieniem do gołąbków. Bo będziesz sama jedną rączką zwijać kapustę, a ja będę siedzieć pod
stołem i szlochać! Ferdi, ugryz panią!
Ferdynand przestąpił z jednej biszkoptowej łapy na drugą biszkoptową łapę i zamerdał
ogonem. Nie znam takiego polecenia" mówiły psie oczy i szeroki uśmiech na miękkim pysku.
Patrz, podstawowych rzeczy nie wie, musisz go douczyć. Sasza mi się oświadczył, wiesz?
Lucy niemal podskoczyła na swoim wózku, zapomniała o smutnych wierszach genialnego
poety i zażądała szczegółowego sprawozdania z oświadczyn. Maria opowiedziała, jak to było
nad morzem, nie szczędząc ani Saszy, ani sobie żartobliwych uwag. Lucy śmiała się serdecznie,
więc Ferdi uznał, że jest dobrze, i przewrócił się kołami do góry obok jej wózka. Maria pozwoliła
mu oblizać palec, musiała więc umyć ręce, zanim przystąpiła do dalszych czynności kucharskich.
Tylko się nie zdradz, że wiesz przykazała roześmianej wciąż Lucy. Nieładnie jest
naigrawać się z cudzych uczuć. Ale my się przecież dobrotliwie śmiejemy, nie?
Oczywiście. A ty powiedz, Mareszka, przestałaś kochać swojego męża, a teraz co?
A teraz nic odpowiedziała Maria beztrosko i kłamliwie. Nikomu nie potrafiłaby się
zwierzyć z uczucia do starszego pana. Sama nie wiedziała, czy może je nazwać miłością,
nazywała je więc po prostu uczuciem. Uczucie" to pojemne określenie.
Lucy jednak chodziło o kogoś zupełnie innego.
Myślałaś o Pawle? Gdy cię nie widzę, nie wzdycham, nie płaczę, nie tracę zmysłów,
kiedy cię zobaczę"& Maria poleciała tym razem Mickiewiczem (niektórzy powiedzieliby, że
Grechutą). Rozumiesz, jak to jest. Teraz go nie ma, a ja wolałabym, żeby był. Ale generalnie&
sama nie wiem.
Opowiadając o wycieczce nad morze, pominęła moment, kiedy Sasza informował ją o
zeznaniach Pawła w stanie nietrzezwym.
Wiesz co, Lucy? Trzeba poczekać na wiosnę. Wiosną zawsze wszystko się wyjaśnia. A
przynajmniej robi się łatwiejsze. Albo wiesz, jak skończę te gołąbki, to jeszcze zrobię wam do
zamrożenia tysiąc małych krokiecików z nadziankiem. Może wtedy uda mi się coś mądrego
wymyślić. I podjąć jakąś decyzję.
Lucy, nic nie mówiąc, skinęła jasną głową. Tak. Do podjęcia pewnych decyzji potrzebny
jest solidny namysł. Albo tysiąc krokiecików, albo czekajmy na wiosnę&
Nie zawsze nasze najmądrzejsze nawet maksymy sprawdzają się w praktyce. Zanim Maria
zrobiła tysiąc krokiecików, a tym bardziej zanim nadeszła wiosna, okazało się, że ktoś już myśli i
podejmuje decyzje.
Kiedy na dzień przed powrotem Pawła przyszła na Rugiań-ską, ku swemu najwyższemu
zdumieniu zastała w przedpokoju podróżną walizeczkę pana Stefana, najwyrazniej spakowaną i
gotową do drogi. On sam siedział na kanapie z nieodłącznym Makaronem u stóp, jak zwykle
elegancki i pachnący wodą Paco Rabanne dla mężczyzn.
Maria znieruchomiała w drzwiach z torbami pełnymi bagietek, świeżego masła i zieleniny.
Chciała coś powiedzieć, wyrazić zdziwienie, ale słowa nie przychodziły jej do głowy, a gdyby
nawet przyszły, zapewne nie przeszłyby przez gardło. Pan Stefan podszedł do niej spokojnie, wziął
z jej rąk torby, zaniósł do kuchni, po czym pomógł jej zdjąć płaszcz i powiesił go na wieszaku w
przedpokoju. Dało to jakiś czas na zebranie myśli.
Wyjeżdża pan?
Tak, ale najpierw zjemy śniadanie. To będzie ostatnie takie śniadanie, Mareszko. Tylko
pani i ja. Czemu pani ma takie przerażone oczy?
Domyślił się i zaczął śmiać.
Mareszko, Mareszko, ma pani zanadto bujną wyobraznię. Nie spakowałem się do szpitala,
nie mam raka ani żadnej innej takiej cholery! Jestem zdrowy na ciele, bo na umyśle, to już nie
jestem pewien. Zaraz pani wszystko wytłumaczę. Boże, wystraszyłem panią, jestem idiotą!
Maria opadła bez sił na kanapę i też zaczęła się śmiać, chociaż miała ochotę się rozpłakać.
Przepraszam powiedziała. Już robię śniadanie.
Niech pani nie cuduje, zależy mi na czasie. Niech pani da na kuchenny stół bułki i masło, i
te pomidorki, zrobimy sobie piknik i będziemy jeść palcami.
Zrobiła, jak chciał. Po chwili siedzieli oboje przy stole zawalonym jedzeniem i robili sobie
byle jakie kanapki. Pan Stefan śmiał się i żartował, a Maria, pozbywszy się strachu, śmiała się
razem z nim i cieszyła, że znowu jest tak jak dawniej.
Nie powiem pani, dokąd się wybieram, aż dopiero przy kawie oświadczył. Nie mogę
składać ważnych oświadczeń w takim bajzlu. O, przepraszam panią za wyrażenie. Ah, quel
wyrażans, jak mawiała moja babcia.
Kawę Maria podała w salonie. Dołożyła ciasteczka i usiadła za stołem, czekając na owe
ważne oświadczenia.
Umówimy się teraz powiedział pan Stefan, siadając naprzeciwko niej że ja będę
mówił, a pani będzie słuchała. Wyłącznie. Jak wszystko powiem, będzie pani wiedziała dlaczego.
Już się boję mruknęła, ale kiwnęła głową na znak zgody.
To ja zaczynam. Mareszko, dziewczyno. Nie mogę się zbytnio rozgadywać, bo mam
cholernie daleką drogę przed sobą, więc będzie w skrócie. Przez ostatnie kilka miesięcy była pani
[ Pobierz całość w formacie PDF ]