[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przyglądał się jej fryzjerskim wyczynom.
Bartek zmartwiał. Gniew pana woznego był grozniejszy ni\ wiele innych kłopotów
szkolnych. Niebezpieczny, bo zwykle bardzo szybki w wymierzaniu
sprawiedliwości, Kochasiu był do tego pamiętliwy. Biada śmiałkowi, który
pozwoliłby sobie lekcewa\yć
jego osobÄ™.
Ale tym razem Kochasiu pierwszy zaczął się śmiać. Ciasno otoczony przez
zadzierających głowy, zachwyconych mikrusów, powtarzał co chwila:
A to zmyślna bestia! To zmyślna!
Od tej pory Bartek mógł liczyć na ró\ne, a wcale nie do pogardzenia w szkolnym
\yciu względy pana woznego, u którego Kasia zostawała w czasie lekcji i
równie\ pobierała naukę, doskonaląc się w dalszych sztukach. Na przerwach
przylatywała na ramię Bartka, a tak się ju\ oswoiła z dzwonkiem szkolnym, \e
na jego dzwięk siadała na poręczy schodów i czekała tam na swego właściciela.
Tak było i dzisiaj. Z Kasią na ramieniu wybiegł Bartek na szkolne boisko i
natychmiast został otoczony gromadą jej przyjaciół, wśród których brak było
tylko najmłodszych.
Właśnie wczoraj zainstalowano na skraju szkolnego podwórka huśtawki i kratę
dla mieszczÄ…cego siÄ™ w tym samym budynku Przedszkola.
Malców, chodzących pierwszy rok do szkoły, ciągnęło jak magnesem
do huśtawki i kraty. Ale to przecie\ były przedszkolackie rozrywki.
Uczniowski honor nie pozwalał okazywać dla nich nawet zainteresowania. Opór
ten jednak wymagał wiele męstwa i przerastał po prostu ludzkie mo\liwości.
Więc pierwszy odwa\ny", który nie sprostawszy pokusie wdrapał się na szczyt
kraty i stamtąd obwieszczał głośnym piskiem swoją radość znalazł natychmiast
naśladowców. Krata była po prostu oblepiona, a przy huśtawkach ustawiła się
kolejka.
Starszych chłopców roznosiła równie\ wiosenna energia. Ciepłe, prawie majowe
słońce kazało zostawić w szatni szaliki i rozpiąć kurtki. Stopy swędziały do
biegu, ręce do kuksańców, zziajane płuca nie mogły się dosyć nałykać świe\ego
powietrza.
ZaplÄ…tany w to wierzgajÄ…ce, biegajÄ…ce i boksujÄ…ce siÄ™ rojowisko przypadkowy
interesant z westchnieniem ulgi lądował w wyludnionym korytarzu szkolnym i
pierwsze zdanie wychodzące z jego ust brzmiało:
Ja bym w tym piekle i dziesięciu minut nie wytrzymał! A informujący go
Kochasiu twierdził pobła\liwie:
Jakie tam piekło? Pauza! Zwyczajna pauza!
Kiedy na dzwięk dzwonka Bartek podbiegł do przymurka, na którym zostawił Kasię
nad sporą grudką twarogu nie znalazł jej tam. Pewnie wróciła sama na parapet
okienny przy stoliku woznego. Nie. I tam jej nie było. Zaniepokojony wybiegł
na boisko, obleciał je wokoło na pró\no. Zdyszany, ju\ po wejściu
nauczyciela, wpadł do klasy, którą migiem obiegła wieść o zniknięciu kawki.
Wszyscy jednak traktowali to zniknięcie jako chwilowe zawieruszenie.
Strona 119
O¿ogowska Hanna - Tajemnica zielonej pieczêci 2007-03-28
Kasia wlazła po prostu w jakiś kąt, mo\e się schowała?
Lekcja mijała zwykłym torem. Uwaga klasy skoncentrowała się na notesie
nauczyciela: ostatnie stopnie przed świadectwem na trzeci kwartał. Jeden
Bartek nie przestawał myśleć o ulubienicy. Ciągle starał się odtworzyć
przebieg pauzy: wybiegł przez drzwi z Kasią, stał przez chwilę pod ścianą. W
pobli\u Sewerek demonstrował rewolwer strzelający wodą. Biedny Sewerek szukał
ciągle sposobu na odzyskanie dawnej popularności w klasie.
Na pró\no. Od nieszczęsnego, ośmieszającego wydarzenia z haftowanym hasłem
powaga byłego zastępowego zniknęła bezpowrotnie.
A tak przyjemnie było czuć się w klasie kimś znacznym, wa\nym! A tak trudno
było z tej wa\ności zrezygnować! Nie pomogły opowiadania o telewizorze u
rodzonej ciotki, do której, gdyby tylko chciał, mógłby zaprosić kolegów.
Otrzymany od ojca długopis nie wzbudził równie\ większego zainteresowania. Z
rewolwerem było to samo. Ju\ w czasie du\ej przerwy ilość chłopców
obserwujących, jak za pociśnięciem cyngla z lufy sikała woda, stopniała do
trzech najbli\ej Sewerka siedzących kolegów, którzy mieli nadzieję, \e Sewerek
pozwoli im wziąć rewolwer do ręki i wystrzelić wodą.
Ale Sewerek nie chciał wypuścić go ze swych rąk. I oto ku cichemu zadowoleniu
towarzyszy rewolwer wysiadł". Coś w nim zepsuło się woda nie tryskała mocną
stru\ką, tylko chlupała i przelewała się na zewnątrz, wyciekając z lufy
kroplami i bańkami.
Kataru dostał stwierdził z satysfakcją Maniek. Podaj mu chusteczkę, bo
to tak... nie tego...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]