[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zapamiętać, żeby zainwestować w Apple!). Słucham piosenek, które
przywołują wspomnienia dawnych czasów - tyle że nagle te czasy stały
się terazniejszością. W wieku trzydziestu czterech lat, jadąc range
roverem, zdarzało mi się złapać w radiu If You're Gone Matchbox
Twenty. Obserwowałam wtedy przesuwające się za szybą szare budynki i
nawiedzało mnie wspomnienie Jacka i czasów, gdy w kółko słuchałam
tego utworu po naszym zerwaniu. Ale teraz to już tylko piosenka
wywołująca wspomnienie czegoś, co się jeszcze nie wydarzyło, czegoś,
co mo ż e wcale się nie wydarzy, jeśli tylko złapię kierownicę i ominę
swoje przeznaczenie.
Słucham więc Matchbox Twenty, dumając nad naturą losu, a tymczasem
drzwi autobusu otwierajÄ… siÄ™ na Dwudziestej Ósmej Ulicy i fala
pasażerów zaczyna przeć do środka. Tłoczą się, niosąc ze sobą
mieszaninę zapachów perfum, kawy i potu. Chowam nogi pod siedzenie,
by zrobić więcej miejsca. Przysadzista kobieta, u której widać pot
zbierający się za uszami, szturcha mnie łokciem w głowę, a gdy nie
przepraszam, rzuca mi gniewne spojrzenie.
Wreszcie przesuwa siÄ™ i znika mi z oczu, a ja zapieram siÄ™ na siedzeniu,
podczas gdy autobus rusza z mocnym szarpnięciem. Spoglądając przed
siebie, widzę masę podskakujących głów kołyszących się rytmicznie.
Przyglądam się francuskiemu warkoczowi na głowie dziewczynki, która
nie może mieć więcej niż trzynaście lat, odpychając od siebie myśli o
porankach spędzonych na podłodze w pokoiku Katie na pieczołowitym
splataniu jej włosów, gdy nagle czuję czyjeś spojrzenie wycelowane we
mnie niczym reflektor.
SpoglÄ…dam w czyjeÅ› oczy i nagle przeszywa mnie iskra, autobus hamuje
gwałtownie, a wypełniający go tłum leci do przodu. Ludzie chwytają się,
czego popadnie: słupków, ramienia sąsiada lub jednego z niebieskich
plastikowych siedzeń. Drzwi otwierają się, skrzypiąc, i fala pasażerów
wylewa się z pojazdu równie szybko, jak się w nim pojawiła. Ludzie
śpieszą do swoich biur, domów, do swojego życia. Choć to nie mój
przystanek, wstaję gwałtownie i podążam za nimi. Tłum porywa mnie na
zewnątrz. Odwracam się i wytężam wzrok na początku zdezorientowana,
ale z każdą chwilą bardziej rozgorączkowana. Kilkanaście metrów przed
sobą dostrzegam wreszcie błękitną koszulę i włosy koloru mokrego
piasku. Zaczynam przepychać się przez zwartą ścianę ludzi, usiłując go
dogonić.
Ale gdy w końcu wypadam na róg ulicy z zapierającym dech niepokojem
i oczekiwaniem, jego już nie widać. Okręcam się w kółko, omiatając
wzrokiem okolicę, ale nic z tego. Ruszam więc niechętnie z powrotem w
stronÄ™ centrum.
Henry, myślę. To był Henry.
Czy to się już wcześniej wydarzyło?, zastanawiam się. Czy awaria w
metrze zaprowadziła nas do autobusu, w którym dostrzegliśmy się w
przelocie, by za chwilę rozdzieliła nas fala podróżnych? Czy spotkanie
jest nam przeznaczone niezależnie od planu, którego postanowiłam się
trzymać?
Kolejny autobus z rykiem silnika przejeżdża obok mnie, ciągnąc za sobą
chłodny orzezwiający podmuch. Ciężkim krokiem i z bijącym sercem
wlokę się przed siebie, odwracając się jeszcze jeden, ostatni raz, choć
wiem, że to nic nie da. Henry, powtarzam w myślach.
Ale wtedy uświadamiam sobie, że Henry nie jest moim przeznaczeniem,
że nie ma co powtarzać jego imienia. Odpycham od siebie myśli o nim i
patrzę, jak autobusy ciężko toczą się w górę Madison Avenue, aż
docierają do linii horyzontu, i już po chwili wydaje się, jakby nigdy ich
tam nie było.
Henry
Henry oświadczył mi się niemal dokładnie rok po tym, jak się
poznaliśmy. Oświadczyny były idealne. Tak bardzo w jego stylu, a mimo
to idealne. Zaplanowane, ale nie wymuszone, wzruszajÄ…ce, lecz nie
górnolotne. Niespodziewane, ale nie do końca zaskakujące. Idealne.
Byliśmy na wakacjach w Paryżu i wszyscy - Megan, Ainsley, Josie - byli
pewni, że Henry się zdecyduje. Pod samą wieżą Eiffla", zasugerował
Gene pewnego dnia, gdy siedzieliśmy razem przy moim biurku, jedząc
kanapki z indykiem. Albo o zmierzchu nad Sekwaną", zaśpiewała Josie
z korytarza, usłyszawszy naszą rozmowę.
Tak bardzo na to czekałam, że prawie zepsułam nam przez to wakacje -
każdy posiłek, każde miejsce mogło być właśnie tym, w którym dokona
się kulminacja naszej miłości. A mimo to nic się nie działo. Henry dobrze
mnie znał i wiedział, że mam już w głowie dokładną wizję paryskich
oświadczyn i niewiele może zrobić, by mnie zaskoczyć i przewyższyć
moje oczekiwania. Naprawdę doskonale mnie znał.
Gdy wracaliśmy samolotem do domu, a ja dusiłam w sobie gorycz i
niezadowolenie, rozmyślając o tym, co powiem Josie, Genebwi i
wszystkim w pracy (cały zespół organizował zakłady o to, w jaki sposób
mój chłopak oświadczy mi się w mieście świateł), Henry wskazał palcem
ciemne rozgwieżdżone niebo za oknem i powiedział:
- Wiem, że nie widać stąd księżyca, ale czuję się, jakbym go widział.
- Jak to? - odpowiedziałam.
- Gdziekolwiek jesteśmy - ciągnął z nutką zdenerwowania w głosie -
wydaje mi się, że księżyc i gwiazdy świecą tylko dlatego, że mam ciebie.
- Zaczerwienił się. - Tekst jak z tandetnej widokówki, ale naprawdę tak
czujÄ™.
- Dziękuję - odrzekłam, całując go delikatnie i chwytając go za rękę pod
kocem. Były to najszczersze i najgłębsze słowa, jakie kiedykolwiek od
niego usłyszałam.
- A to, mój księżycu i moja gwiazdo, jedyny sposób, w jaki potrafię ci się
odwdzięczyć. - Wsunął mi w dłoń coś aksamitnego i twardego.
Otworzyłam puzderko i znalazłam w nim to, czego pragnęłam:
pierścionek będący gwarancją, że już zawsze będziemy żyli razem, długo
i szczęśliwie.
Stewardesa przyniosła nam szampana, a ja podniosłam oparcie między
naszymi fotelami i przycisnęłam się do niego tak mocno, żeby nie dzielił
nas ani kawałeczek przestrzeni. Przynajmniej przez chwilę byłam tak
szczęśliwa, że mogłabym zatrzymać to uczucie i karmić się nim jeszcze
przez wiele lat.
ROZDZIAA 9
SiedzÄ™ w pracy i gapiÄ™ siÄ™ w okno, a przed oczami przesuwajÄ… mi siÄ™
sceny z dawnego życia. Staram się odepchnąć je od siebie, ale nic z tego -
odkąd trzy godziny temu ujrzałam Henry ego w autobusie, nie mogę
otrząsnąć się ze wspomnień.
- Przepraszam, że przeszkadzam. - Gene stuka cicho do drzwi. - Przyszła
poczta.
- Dzięki - rzucam nieuważnie, okręcając się na krześle i sięgając po stertę
listów.
- Zły dzień? - pyta.
Lubię go. Ostatnim razem też go lubiłam. Gene ma dwadzieścia pięć lat.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]