[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nowej realności.
Pora na miłość
47
- A ja owszem - oznajmił cicho.
Ta odpowiedz ją zaskoczyła, i to do tego stopnia, że nie była pewna, czy się nie przesłyszała.
- Zmieniłeś zdanie w sprawie dziecka?
- Tak. - Dotknął jej ręki. - Wróć do domu.
Gest Holdena był równie zdumiewający, jak jego słowa. Lauren próbowała sobie wmówić, że ta przemiana ją
cieszy. Jej dziecko będzie miało dwoje rodziców, którzy będą je kochali i czynnie uczestniczyli w jego życiu. A
jednak coś jej tutaj nie pasowało. Kolejne słowa Holdena potwierdziły jej wątpliwości.
- Przemyślałem to. Dziecko nie musi stanowić wielkiej przeszkody w naszym życiu. Zatrudnimy nianię, która z
nami zamieszka.
- Nianię?
- Skąd ten ton? Ja miałem nianię. Ty też.
Owszem, jej rodzice zatrudniali rozmaite opiekunki, póki nie osiągnęła wieku, kiedy można ją było wysłać na
letni obóz i do szkół z internatem. Jej rodzice, nawet kiedy byli w domu, opiekę nad nią powierzali innym.
Oczywiście, jako samotna matka Lauren byłaby zmuszona wziąć kogoś do pomocy, zwłaszcza jeśli zechce
wrócić do zawodu, ale Holden miał co innego na myśli.
Położyła rękę na brzuchu w opiekuńczym geście.
- Chcę sama opiekować się dzieckiem, kiedy tylko będzie to możliwe.
- Ale jak dasz sobie radę, mając tyle ważnych obowiązków? - spytał szczerze zatroskany.
- O jakich ważnych obowiązkach mówisz? Porzuciłam pracę zawodową - przypomniała mu, choć ostatnio prze-
glądała swoje portfolio z myślą o ewentualnym przyszłym
48
Jackie Braun
zatrudnieniu. Już zapomniała, jakie to przyjemne mieć głowę pełną pomysłów.
- Wiesz, o czym mówię. - Machnął ręką zniecierpliwiony. - Pracujesz w wielu komitetach, niektórym z nich
przewodzisz. Prowadzisz dom i zajmujesz się naszymi towarzyskimi zobowiązaniami. - Naszymi" znaczyło w
tym wypadku jego". Całe ich życie kręciło się wokół niego. - Zapomniałaś, że w przyszłym tygodniu mam
ważną kolację?
- Czy dlatego przyjechałeś? Potrzebujesz gospodyni?
- Nie bądz śmieszna. - Gdy przeniósł spojrzenie w bok, Lauren wiedziała, że ma rację.
Zanim zaszła w ciążę, była na tyle głupia, że trwała w tym pozbawionym miłości związku, ale nie pozwoli, by jej
dziecko chowało się w takiej atmosferze, zwłaszcza że nie ma powodów wierzyć, że ulegnie ona zmianie.
Holden, choć prosił ją, by wróciła do domu i twierdził, że on też chce tego dziecka, jakoś dziwnie nie wyglądał
na kogoś, kto cieszy się z przyszłego rodzicielstwa. Na jego twarzy malowała się raczej rezygnacja. Lauren
przypomniała sobie Gavina, który drapał pod brodą maleństwo przy lodziarni. Okazywał więcej entuzjazmu i
zainteresowania obcemu dziecku, niż Holden własnemu. Powiedziała wtedy Gavinowi, że będzie dobrym
ojcem. A jakim ojcem będzie Holden?
Niestety znała odpowiedz.
Holden włożył ręce do kieszeni spodni i podszedł do okna. Lekkie krótkie zasłonki ledwo drgnęły.
- Boże, ale tu duchota - burknął. - Czemu nie włączysz klimatyzacji?
Lauren westchnęła. Cały Holden, wiecznie niezadowolony. Przez lata przywykła do jego malkontenctwa, ale
teraz działało jej na nerwy.
Pora na miłość
49
- Tutaj nie ma klimatyzacji. - Nie dodała, że Gavin obiecał ją zainstalować.
Holden odwrócił się do niej, potrząsnął głową i zatoczył łuk ręką.
- Lauren, to nie jest miejsce dla ciebie. Boże, tu się nie da mieszkać.
Rozejrzała się wokół i zobaczyła, że ten przytulny dom ma urok i styl, czego nie można powiedzieć o ich
apartamencie na Manhattanie. Oczywiście był gustownie urządzony, ale Holden sprzeciwiał się wszelkim
próbom z jej strony, by nadać mu trochę osobistego charakteru. Tutaj, w tym domu, nic jej nie ogranicza. Gavin
pozwolił jej nawet pomalować ściany.
- Nie zgadzam się. Podoba mi się tutaj. Kiedy się budzę, słyszę śpiew ptaków.
Przewrócił oczami, na nim nie robiło to wrażenia.
- Możesz sobie słuchać ptaków z płyty. Dzwięku strumyka i szumiących liści też. Jeśli tego właśnie chcesz.
Do niedawna wiele było w jej życiu nieprawdy i sztuczności, a jej relacja z mężem była powierzchowna.
- Chcę czegoś prawdziwego. - Nie mówiła bynajmniej o śpiewie ptaków.
Holden chyba to zrozumiał, bo odezwał się z jakąś desperacją:
- Chciałbym, żebyś wróciła do naszego domu. Myślę, że możemy zapomnieć o tym nieporozumieniu.
Powoli pokręciła głową.
- Nie, Holden, nie możemy.
- Czego jeszcze ode mnie oczekujesz? - spytał rozdrażniony.
Wsparł dłonie na biodrach. W tej pozie przypominał
50
Jackie Braun
Lauren ojca, który wygłaszał jej kazanie. To tylko umocniło ją w jej postanowieniu.
Czego oczekuje? Tego, czego on nie potrafił dać ani jej, ani ich dziecku - a udowodnił to swoimi słowami i
czynami. Pragnęła bezwarunkowej miłości.
- Popełniłam straszny błąd - szepnęła w końcu. Nic dziwnego, że pojął jej słowa opacznie.
- Cieszę się, że to do ciebie dotarło. Zadzwonię do firmy od przeprowadzek i do wieczora wszystko stąd zabiorą.
Lauren zamknęła oczy i głośno westchnęła. Czuła się wyczerpana, ale jakiś kamień spadł jej z serca.
- Nie ten błąd mam na myśli.
Zmrużył oczy, jego spojrzenie stwardniało.
- Więc jaki?
- Chcę rozwodu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]