[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ranka o ósmej. Dzisiejszego popołudnia Sullivan zabrał ją na lunch do Leo,
gdzie spotkali także innych pracowników Q102.
W pewnym momencie nachylił się ku niej i szepnął tak cicho, że słyszała
go tylko Kay:
- Czy nie masz ochoty na pizzę z parówkami?
85
R S
Tak bardzo ją to ucieszyło, że Sullivan wciąż pamiętał o jej ulubionym
daniu. Zjedli razem pizzę, żartując i rozmawiając jeszcze długo potem, kiedy ich
przyjaciele dawno się już rozeszli. Sami przy długim stole sączyli wino,
dyskutując na wszelkie możliwe tematy. Rozmawiali o polityce, religii,
namiętnościach, modlitwie, płytach i romansach. Mówili o jedzeniu i
odrzutowcach. Było jak niegdyś, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy zrodziło się
między nimi uczucie.
Kiedy wychodzili z opustoszałego baru, na ulicy powitały ich pierwsze
płatki śniegu. Nie zmartwili się tym zbytnio. Znieg w Denver nie był niczym
szczególnym.
Kiedy zadzwonił telefon, Kay natychmiast podniosła słuchawkę.
- Tak?
- Czy możesz w to uwierzyć? - Sullivan wydawał się szczerze
zmartwiony.
- Och, Sullivanie, sądzisz, że polecimy?
- Mówiąc szczerze, Kay, nie jestem pewien. Burza wciąż się nasila.
- Och, wiem. - W głosie Kay brzmiała prawdziwa rozpacz. - Chce mi się
płakać!
- Nie rób tego! Nie mogę znieść myśli, że z twoich pięknych oczu
miałyby popłynąć łzy. Całą noc będą pracowały pługi śnieżne. Nie trać wiary.
Kay westchnęła.
- Spróbuję. Będę jednak bardzo nieszczęśliwa, jeśli nie pojedziemy.
- Powiem ci, co zrobimy, gdyby wycieczka została odwołana. Przyniosę
do ciebie swój kostium kąpielowy, kwarcową lampę i starą płytę Wyspa w
słońcu". Nasmarujemy się olejkiem i będziemy leżeli przy kominku.
Kay zawtórowała mu śmiechem.
- To nie będzie to samo, ale trzymam cię za słowo, Sullivanie.
- Odpocznij trochę, Kay. Przyjedziemy z Jeffem po ciebie o siódmej.
Dobranoc. Będę trzymał kciuki.
86
R S
- Dobranoc. - Kay znów westchnęła i odłożyła słuchawkę. Tak wiele
zależało od tej podróży. Teraz wszystkie jej plany i nadzieje zdawały się
rozsypywać, przywalone śnieżnymi zaspami.
Następnego ranka o piątej obudził ją głos Dale'a Kitrella.
- ...wciąż pada. Pokrywa śnieżna wokół Denver w niektórych miejscach
ma już prawie pół metra grubości.
Zrzucając gwałtownie różową, flanelową koszulę, Kay ruszyła pod
prysznic. Naprawdę nie ma się czym niepokoić. Wielkie porty lotnicze nie
odwołują startów z powodu odrobiny śniegu. Z łazienki wyrwał ją głośny
dzwonek telefonu.
- Kay - W głosie Sullivana słyszała napięcie - czy mogłabyś wyjść z domu
o szóstej piętnaście? Obawiam się, że możemy mieć kłopoty z dotarciem na
lotnisko.
Kiwając gwałtownie głową, dopiero po chwili Kay zdała sobie sprawę, ze
Sullivan nie może jej przecież widzieć.
- Tak, tak - krzyknęła niemal. - Będę czekać. Sullivanie, czy polecimy?
- Nie wiem, ale na wszelki wypadek musimy tam być.
Kay ubrana w ciepłe, wełniane spodnie i granatowy sweter otworzyła
drzwi Sullivanowi otulonemu zimowym płaszczem. Wokół szyi miał owinięty
gruby, biało-czarny szalik. Kay naciągnęła szybko płaszcz, czapkę i rękawiczki i
po chwili już witała się z czekającym w holu na dole uśmiechniętym Jeffem.
Odbierając od Sullivana część bagaży Kay, puścił do niej oko.
- Byłem pewien, że zobaczę cię w letniej kreacji, B.A.
Kay spojrzała wymownie w górę, po czym wszyscy troje ruszyli do
zaparkowanego przed blokiem samochodu.
Jeff pogwizdywał wesoło niczym w pogodny, wiosenny dzień. Jego dobry
humor irytował Kay.
- Jeff, czy mógłbyś przestać? - spytała, spoglądając na niego z gniewem.
87
R S
- Skarbie, martwisz się zupełnie niepotrzebnie - odparł Jeff z błyskiem w
oku. - Dziesięć po ósmej będziesz szybować wysoko ponad tym wszystkim,
zmierzając w kierunku słonecznej Florydy.
- Do licha, Jeff - zgromił przyjaciela Sullivan. Jego ramię leżało na
oparciu fotela Kay. - Nie rozbudzaj niepotrzebnie jej nadziei. Wiesz dobrze, że
podobnej burzy nie było tu od lat. - Zerknął na siedzącą obok, wyraznie
zdenerwowaną dziewczynę.
Kay pochyliła się do przodu, by przekręcić gałkę radia.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]