[ Pobierz całość w formacie PDF ]
swobodnie, aż do chwili kiedy zbliżało się południe. W tym czasie sierotka kończyła lekcje w
szkole i przychodziła zawsze do sklepu. Pan Zenek truchlał, co będzie, jeżeli każe mu na
powrót założyć ten straszny krawat. Na szczęście sierotka zajmowała się w sklepie
wszystkim, tylko nie panem Zenkiem, i na ogół nie zwracała na niego zbytniej uwagi. Ważyła
się na wadze od ziemniaków, wykłócała się z ekspedientkami, że waga jest niedokładna, czyli
klienci są oszukiwani o kilka dekagramów. Wydłubywała z główek kapusty gąsienice,
obrywała zwiędłe liście, przez co rujnowała sklep, ponieważ oderwanych liści uskładało się
zawsze kilka kilogramów.
Panie kierowniku! Jak tak dalej pójdzie, to sierotka nas puści z torbami! ostrzegała
pana Zenka panna Władzia. Dotąd klienci kupowali towar jak leci , teraz gotowi się
rozgrymasić i żądać kapusty bez zwiędłych liści. A niech pan kierownik tylko popatrzy, co
ona robi z marchewką?! Wywaliła cały kosz marchwi trochę tylko podgryzionej przez myszy!
My tu chyba mamy normalny sklep z warzywami, a nie jakąś wystawę? Do konkursu nie
będziemy stawać! Albo pan kierownik zrobi coś z sierotką, albo my z Jadzią postaramy się o
przeniesienie do innego sklepu!
Niech stryjek nie da się zastraszyć i nie pozwoli sobie skakać po głowie! z dziecięcym
cynizmem wykrzykiwała sierotka. One stryjkowi grają na nosie, a stryjek tylko udaje
kierownika! Jak ja bym była kierownikiem, to bym wszystkim klientom sprzedawała
wyłącznie bardzo dobry towar, a tym pannom kazała kupować marchew zjedzoną przez
myszy!
Miałaś odrabiać lekcje! pan Zenek próbował ratować sytuację i własną godność
kierownika. Dzieci nie powinny się wtrącać do spraw dorosłych. W przyszłości, jeżeli
zechcesz pracować w warzywach, możesz wprowadzać własne porządki, a na razie zostaw to
nam.
Wszyscy starzy są oszustami i kombinują tak, żeby im było najlepiej. Gdyby dzieci
rządziły, świat byłby dobry. Ja nigdy nie chcę być stara, żeby potem sprzedawać marchew po
myszach upierała się sierotka.
Pan Zenek w głębi duszy uznawał słuszność uwag sierotki. Sam niekiedy ukradkiem
wyrzucał co gorsze warzywa, ale chcąc żyć z ekspedientkami w zgodzie, musiał na niejedno
przymykać oko, jeżeli nie chciał pozbyć się personelu, o który w obecnych czasach było tak
trudno.
Tego pechowego dnia doszło do szczególnie przykrego incydentu; sierotce nie spodobało
się, że śliwki są całkiem zielone, i zażądała, aby cały transport odesłać do centrali. Panna
Władzia i panna Jadzia powiedziały, że tego już za wiele! Wszyscy sprzedają zielone śliwki i
one nie będą robić z siebie idiotek, żeby odradzać klientom kupna, skoro ci godzą się
kupować śliwki takie, jakie widzą. Albo my zostaniemy w tym sklepie, albo sierotka!
Innego rozwiązania nie ma! powiedziała panna Władzia stając w bojowej pozycji przed
sierotką.
Pan Zenek przetrząsał swoje myśli, szukając w nich ratunku. O co ci chodzi, Marysiu?
Przecież ty tak lubisz zielony kolor! zwrócił się do sierotki. Zielone śliwki są śliczne!
Powiedziałbym, że ładniejsze od szafirowych! Był to błąd. Sierotka w tym momencie
spojrzała na pana Zenka, stwierdziwszy, że nie ma na szyi krawata w jej ulubionym kolorze.
Aha! Teraz już wszystko wiem! wycedziła sierotka. Zawsze podejrzewałam cię, że
nienawidzisz śliwkowego koloru. Zamówiłeś zielone śliwki, żeby pasowały do twojej
marynarki!
O czym ty mówisz, kochanie? pan Zenek speszony dotknął szyi, na której nie było
śliwkowego krawata.
Dobrze wiesz, o czym mówię. Gdzie masz krawat??!
48
Krawat? Ach! Rzeczywiście! Dzisiaj taki upał... Kto by chodził w krawacie? Założę go
w domu. Wieczory są raczej chłodne i krawat będzie w sam raz pan Zenek kręcił się po
sklepie, starając się nie patrzeć na sierotkę, która wcale nie zamierzała zrezygnować z walki.
Jeżeli nie jesteś kłamcą i obłudnikiem, to natychmiast założysz ten krawat!
Panna Władzia i panna Jadzia oniemiałe patrzyły na swego kierownika, który wyciągał z
kieszeni jaskrawośliwkowy krawat i drżącymi rękami zawiązywał go pod kołnierzem koszuli.
Wówczas do sklepu weszła pani z zadartym noskiem i loczkami fruwającymi przy uszach.
Poproszę o dziesięć kilogramów śliwek zwróciła się do pana Zenka. Nadszedł czas
kompotów i powideł. Trzeba coś przyrządzić na zimowe wieczory, bo nuż trafi się jakiś
uroczy znajomy, który właśnie będzie przepadał za powidłami? zaśmiała się do pana Zenka,
marszcząc zalotnie zadarty nosek. Potem spojrzała na śliwki w koszu i znów na pana Zenka.
Szkoda powiedziała po chwili gdyby te śliwki były w kolorze pana krawata, nie
zawahałabym się nawet chwili. I kto wie, może to właśnie pan mógłby być moim miłym
gościem zajadającym powidła ze śliwek... No cóż? Trudno. Może w innym sklepie będą
śliwki tak śliczne, jak pana krawat. Poszła.
Pan Zenek od tej chwili nosił zawsze śliwkowy krawat i śliwki zamawiał tylko w tym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]