[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gotowanym olejem słonecznikowym otwartą ranę i wszystko wracało do normy.
Najważniejsze, że żył, a ona gotowa była nieść swój ciężar w nieskończoność...
Wstawała wczesnym rankiem i spędzała jakieś trzy godziny przy mężu, w pół do
dziewiątej wychodziła do pracy, wracając w porze obiadowej. Czasami, kiedy
pracowała razem z Tamarą Stiepanowną, starą pielęgniarką, ta puszczała ją po
południu i Medea tego dnia do pracy już nie wracała.
Samuel wychodził wtedy na podwórko, sadzała go w fotelu, a sama siadała obok na
niskiej ławeczce, obierając małym nożykiem z prawie startym ostrzem gruszkę albo
sparzone pomidory.
Samuel zrobił się pod koniec małomówny, siedzieli więc obok siebie i cieszyli się
bliskością, spokojem i miłością, która nie miała teraz żadnej skazy. Medea,
pamiętająca o jego niezwykłej łagodności i o zdarzeniu, którego się wstydził, a które
ona
uważała za przejaw jego wyjątkowej dobroci, cieszyła się, widząc z jaką pokorą
znosił teraz ból, nieustraszenie podążając w stronę śmierci, pełny wdzięczności do
Bożego świata, a w szczególności do niej.
Ustawiał zwykle fotel tak, żeby było widać wygładzone wzgórza gór stołowych w
szaroróżowej mgiełce.
* Tutejsze góry są podobne do Galilejskich * powtarzał za Aleksandrem
Aszotowiczem, którego nigdy nie widział, tak samo jak gór Galilejskich. Znał tylko
ze słów Medei.
Pół wieku temu, w czasie świętowania pełnoletności, wyrecytował fragmenty świętej
księgi gorzej od innych, a teraz czytał ją bardzo uważnie. Zapomniane słowa unosiły
się na powierzchni jego pamięci jak bąbelki powietrza, a kiedy nie mógł zrozumieć
ukrytego znaczenia słów, chowającego się pod kwadratowymi literami, sięgał do
równoległego tekstu w języku rosyjskim.
Szybko zrozumiał jednak, że książki nie da się przetłumaczyć dosłownie. Dopiero
pod koniec życia zaczął rozumieć rzeczy, których istnienia wcześniej nawet się nie
domyślał: że nie da się wyrazić myśli za pomocą słów dokładnie, a tylko w
przybliżeniu, że istnieje jakaś szczelina, wyrwa między myślą i słowem, którą można
wypełnić jedynie natężoną pracą umysłową, próbując dotrzeć do sedna sprawy. %7łeby
przebić się do myśli przewodniej, która wydawała się Samuelowi czysta jak kryształ,
trzeba było ominąć tekst * język tylko zanieczyszczał ten kryształ nieprecyzyjnymi
określeniami zniekształconymi przez stale zmieniającą się pisownię, brzmienie i
znaczenie słów.
Zauważył wyrazne wypaczenie sensu w obydwu językach, jakimi władał, rosyjskim i
jidysz, w każdym myśl była wyrażana trochę inaczej.
Narodowe w formie * uśmiechał się Samuel * boskie w treści..." Jak zwykle
żartował.
Był bardzo osłabiony. Wszystko co robił, robił
o wiele wolniej i Medea widziała, jak zmieniły się jego ruchy, jak poważnie, a nawet
uroczyście, podnosił teraz filiżankę do ust, głaskał wyschniętymi palcami wąsy i
krótką posiwiałą brodę. Ale jakby w rekompensacie za wyczerpanie fizyczne * a
może dzięki ziołom Medei * nie miał żadnych problemów z koncentracją i nawet
jeśli myślał powoli, to jego myśli były precyzyjne i jasne. Zdawał sobie sprawę z
tego, że zostało mu niewiele czasu, ale przestał się śpieszyć i gorączkować. Sypiał
mało, dnie i noce ciągnęły się teraz w nieskończoność, ale nie przeszkadzało mu to:
przestawiał się na zupełnie inny czas. Dziwił się patrząc wstecz, jak szybko
przeminęło życie i jak długo trwała teraz każda chwila spędzona w wiklinowym
fotelu, kiedy siedział plecami do zachodu i obserwował jak ściemnia się na
wschodzie niebieskoliliowe niebo
i zmienia się kolor wzgórz, z różowych na niebieskoszary.
Patrząc na góry, zrobił jeszcze jedno odkrycie: przez całe życie nie tylko ciągle się
śpieszył, ale i okropnie się bał, nie chcąc się do tego przyznać nawet przed samym
sobą, bał się zwłaszcza zabijania. Myśląc o tamtym potwornym wydarzeniu w
Wasiliszczewie * rozstrzelaniu, którym miał kierować, a którego nawet nie zobaczył,
haniebnie straciwszy przytomność * dziękował teraz Bogu za tę nieprzystającą
mężczyznie słabość, za kobiecą wrażliwość, która uratowała go przed potworną
zbrodnią.
Tchórz, tchórz" * gorzko się obwiniał, ale nawet tu nie przepuścił okazji, żeby nie
zażartować z siebie: * Ona pokochała go za tchórzostwo, on zaś ją * bo mu
pobłażała... Baby zawsze pomagały mi zapomnieć o tchórzostwie". * Samuel był
bezlitosny w stosunku do siebie.
Psychoanalityk znalazłby w tym pewnie jakiś kompleks o mitologicznej nazwie, a w
każdym razie próbowałby tłumaczyć nadmierną seksualną pobudliwość dentysty
podświadomym wypieraniem strachu przed okrutnym życiem za pomocą prostych
nacierająco*cofających się ruchów w uległym miąższu ciał pulchnych pań...
Ożeniwszy się z Medeą poczuł się przy niej bezpieczny, jej odwaga chroniła go przed
okrutnym światem... Jego figle i żarty, ciągłe próby rozśmieszania wszystkich
dookoła wiązały się pewnie z intuicyjnym przekonaniem, że śmiech zabija strach.
Zmiertelna choroba, jak się okazało, potrafi równie skutecznie uwolnić od strachu.
Kolejnym potworem, gotowym ugryzć %7łyda w piętę, był kosmopolityzm. Zanim
jeszcze ten termin zdążył się przyjąć, przyczepiono mu łatkę burżuazyjnej
reakcyjnej ideologii", i odkąd ukazała się pierwsza publikacja Zdanowa, Samuel z
niepokojem śledził w gazetach, jak ten temat raz nadmuchiwano jak balon, raz
dawano mu opaść. Wylądowawszy * po haniebnej ucieczce z szeregów wojowników
o lepszą przyszłość do stada doświadczalnych królików * na skromnej, ale całkiem
znośnej z materialnego punktu widzenia, posadzie rejonowego dentysty Samuel
przewidział
kolejne przesiedlenie ludów. Krymscy Tatarzy, Niemcy, a po części również
pontyjscy Grecy i Karaimowie, zostali już w tym czasie deportowani. Sprytnie sobie
wymyślił wtedy, że wyprzedzi wydarzenia i przeczeka całe to zamieszanie, werbując
się do pracy na Północ na jakieś pięć lat, i wróci, kiedy wszystko się unormuje...
Jeszcze przed chorobą często spacerował ze swym przyjacielem Pawłem
Nikołajewiczem Szymesem, fizjoterapeutą z sanatorium w Sudaku, po
wypielęgnowanym parku należącym niegdyś do Stiepanianów i szeptem dyskutował
z nim na temat bieżących wydarzeń historycznych...
Pewnego niedzielnego ranka pod koniec pazdziernika pięćdziesiątego pierwszego
roku Szymes zjawił się u niego z półlitrową butelką rozcieńczonego spirytusu * co
[ Pobierz całość w formacie PDF ]