[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ach, prawda o\ywił się natychmiast. Umowę na twój
wielki występ w stereowizji. To właśnie było takie
cudowne: wszystkie jej sprawy, nawet zupełnie drobne,
stanowiły dla niego najistotniejszą rzecz. Mógł słuchać
godzinami o jej marzeniach i pracy, dyskutować z nią plany,
zawsze tak samo przejęty, z błyskiem zaciekawienia w
oczach. Będąc z nim miało się wcią\ wra\enie, \e to jest
najwa\niejsze, \e ona sama te\ jest niezmiernie wa\na. Jak
teraz, kiedy dodał:
Musi się udać, Rae. Tak bardzo chciałbym, \eby ci się
udało.
Nie odpowiedziała od razu, zajęta myślami o czekającym ją
występie, o tej godzinie, w której chciała dać z siebie jak
najwięcej, przykuć do siebie uwagę nawet najbardziej
znudzonych i zniechęconych mieszkańców myrmipolii, dać
im... Sama jeszcze nie rozumiała co, ale wiedziała, \e to
przyjdzie, obudzi się w niej na planie, w oślepiających
światłach jupiterów. Coś, co pozwoli ludziom oderwać myśli
od codzienności miasta-warstwowca, beznadziejności,
osamotnienia i strachu pomyślała. Chciałabym, \eby
chocia\ przez krótką chwilę umieli się do siebie
uśmiechać". Wierzyła, \e to potrafi, dzięki tej wiedzy poczuła się od Terry'ego w jakiś sposób
bogatsza. Mruknęła
nieuwa\nie:
Ja tak\e chcę, \eby mi się udało. Nawet nie wiesz, jak
bardzo... I nagle, patrząc z boku w jego przystojną, tak
dobrze znaną twarz: Wiesz, w moim \yciu dwie sprawy są
zawsze takie wa\ne. Moja praca i ty.
Wiem. I po króciutkiej przerwie, która mo\e nie
znaczyła nic, a mo\e bardzo du\o: Dobrze, \e i ja tak\e...
Nic nie odpowiedziała, nie potrafiła. W milczeniu stali na
brzegu chodnika li\ąc bez przyjemności wodniste,
syntetyczne lody, kupione przed chwilą w ulicznym
automacie, i czekając cierpliwie, aby bariera pola, dzieląca
chodnik od jezdni, opadła i pozwoliła im przejść. Tu\ obok,
na nędznym skwerku nad mikroskopijną sadzawką, kuliły się
osowiale w krótkiej i wypalonej trawie dwa wyleniało
perkozy, dawno zrezygnowawszy z poszukiwania cienia; je
tak\e otaczała niewidzialna bariera uniemo\liwiająca wyjście
z przeznaczonego im miejsca, tak jak podcięte skrzydła
wykluczały poderwanie się w górę. Rae poczuła nagły i
bezsensowny \al: nad perkozami, nad sobą i nad Terrym
łatwy i pusty \al, który niczego nie zmieniał i znaczył te\
niewiele. Aleją w obie strony przesuwał się spocony i
rozdra\niony tłum, nie zwracający uwagi na kolorowe
reklamy obiecujące atrakcje i rozrywki, fala zobojętniałych na
otoczenie ludzi, bezczynnych po odrobieniu swych
przydziałowych trzech godzin. O tej porze pracowały ju\
tylko automaty; za witrynami sklepów i w punktach
usługowych widziało się ich nienaturalnie o\ywione,
uśmiechnięte twarze właśnie po tym mo\na było odró\nić
ich od ludzi: nigdy nie były znudzone. Spojrzała na
Terry'ego, zobaczyła, jak napinają się mięśnie jego szczęk,
pomyślała, \e nie powstrzyma ziewnięcia, ale zdołał to
zrobić. śal znikł bez śladu, powiedziała z nagłą, właściwie
niczym nie usprawiedliwioną złośliwością:
Je\eli to ma być a\ takie poświęcenie, nie musisz iść ze
mną, Terry. Mo\esz przecie\ wrócić do domu. Popatrzył na
nią z boku, jego twarz miała dziwny wyraz, pojawiający się
ostatnio coraz częściej wyraz, którego tak nie lubiła.
Powiedział:
Nie lubię być bez ciebie w domu, Rae.
Ta sama niepojęta złośliwość kazała jej powiedzieć:
Tak, przecie\ w domu nudzisz się jeszcze bardziej.
Wiesz dobrze, \e nigdy nie nudzę się z tobą...
protestował gorąco.
Ale kiedy mnie nie ma. Albo jeśli nie mogę być przy tobie i
zajmować się tobą... Wtedy jesteś nieszczęśliwy i wściekły,
chpdzisz z kąta w kąt, jakbyś nie mógł znalezć dla siebie
miejsca. Nic cię nie interesuje, nic nie masz ochoty robić...
No... nie... protestował słabo, bez przekonania, to było widać. Mogę przejrzeć dzienniki...
Włączyć stereowizję...
I to ju\ wszystko?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]