[ Pobierz całość w formacie PDF ]

przyznasz.
%7łeglarz spiorunował go wzrokiem.
- Ale to, co mi powiedziałeś, jest niezwykle cenne - rzekł poruszony Gregor
ściszonym głosem. - Nie... nie wiem, co powiedzieć...
- To dobrze - rzekł %7łeglarz.
Gregor roześmiał się. Był to huczny śmiech i %7łeglarz musiał zadać sobie trud -
niewielki - aby się do niego nie przyłączyć. Staruszek promieniał. Zjawiła się Helen.
Miała zdecydowaną minę.
- Płynę z tobą.
%7łeglarz nie od razu odpowiedział.
- Najlepiej będzie, jeśli popłynę sam.
Podeszło kilkoro Atolczyków. Sprawiali wrażenie małej samozwańczej reprezentacji.
%7łeglarz, Gregor i Helen przerwali rozmowę.
Atolczyk przewodzący grupce rzekł:
- To śmieszne ścigać Dymiarzy. To niebezpieczne. Po co szukać kłopotów?
%7łeglarz nic nie odpowiedział. Wpychał kolejną szmatę do kolejnej napełnionej sokiem
pędnym butelki po Coli.
- Nawet nie wiesz, skąd przypłynęli - powiedział Atolczyk.
%7łeglarz wyciągnął z kieszeni mały okrągły patyk zapalający, Bic. Potarł go, wywołał
płomyczek i zapalił szmatę w ostatniej butelce. Niedbale cisnął płonącą butelką w kołyszący
się na wodzie, porzucony skuter wodny nieżyjącego Dymiarza imieniem Kość.
Butelka rozbiła się, skuter buchnął wysokim płomieniem. Noc na chwilę zamieniła się
w dzień. Atolczycy na nabrzeżu zachłysnęli się ze zdumienia. Zasłonili oczy przed ostrym
blaskiem.
Wszyscy obserwowali, jak smuga soku pędnego na wodzie zapala się i płomienie
buchają aż do linii horyzontu. Rozjaśniają drogę %7łeglarzowi...
Spojrzał twardo na Helen.
- Jeśli ona żyje, przywiozę ci ją.
Załadował butelkowe bomby na skuter, wsiadł na niego, zawrócił i ruszył za
płomieniami.
Helen patrzyła za nim, jak oddalał się coraz bardziej. Jej serce przepełniała nadzieja,
ale z trudnością znosiła uwagi Atolczyków.
- Tracimy tu cenny czas - powiedziała jedna kobieta. - Ci Dymiarze wrócą. Musimy
się zbierać...
Jakiś mężczyzna rzucił:
- Ona ma rację. Ten odmieniec sprawi, że będą tylko bardziej skorzy do zemsty.
Inny Atolczyk pogładził Helen po ramieniu:
- Zapomnij o tym mutancie...
W jego głosie było tyle seksualnej zachęty, a oddech tak tchnął zepsutą surową rybą,
że doprowadziło ją to do wściekłości.
Zrzuciła z ramienia tę rękę, jakby to były mewie odchody. A potem spoliczkowała go
z całej siły. Klaśnięcie rozeszło się echem po lagunie.
- Więc jak... znowu ucieczka? - spytała stając między nimi. - Ledwo zaczęliśmy od
nowa, a wy co? Stworzycie nowy Atol... nową Nową Oazę? Wcześniej czy pózniej będziecie
musieli zdać sobie sprawę, że takie miejsce nie może być waszym domem. Już nie możemy
tak mieszkać!
Przepchała się między nimi i stanęła twarzą w twarz z Pięścią Prawa i starym
Gregorem. Pięść Prawa był zasępiony, ale Gregor uśmiechał się złośliwie, tajemniczo.
-Tamci może są tchórzami, ale mają rację - powiedział Pięść Prawa. - To samobójcza
misja.
-Płynę za nim.
-Ty też popełnisz samobójstwo.
Bezradnie pokręciła głową.
- To mnie nie obchodzi. Nie mogę... nie mogę znowu uciekać, nie mogę kryć się z tyłu
i czekać.
Uśmiechnięty szeroko Gregor pochylił się ku niej. Z czego ten stary głupiec tak się
strasznie cieszy? - pomyślała.
- Ależ, moja droga... wcale nie będziemy się kryli z tyłu... - szepnął jej na ucho.
ROZDZIAA DWUDZIESTY PITY
Wschód słońca był tak płomienisty jak linia ognia, która wskazywała drogę
%7łeglarzowi. Miał tylko nadzieję, że zapas soku pędnego okaże się wystarczający. Gdy tak na
skuterze wodnym Dymiarza ciął wzburzone fale, wzrok utkwił daleko przed siebie, przykleił
go do horyzontu, czekał, aż się coś pokaże, odsłoni. Czekał, aż ujawni się ta jakaś ohydna
kryjówka, do której zmykali Dymiarze po okrutnych napadach na atole...
Zgarbiony nad kierownicą skutera, owładnięty jednym celem jak rekin czujący w
nozdrzach woń krwi, %7łeglarz szeptał:
- Przybywam, Enola. Przybywam po ciebie...
Nikt poza wiatrem nie słyszał tych słów - i poza samym %7łeglarzem.
A może dziecko zamknięte w jakieś ociekającej wilgocią celi odbierało je również,
czując mrowienie na plecach?
Zaciągnęli ją tu z zimnej celi do tego wielkiego, brzydkiego pokoju. No, nie był tak
całkiem brzydki - Enoli podobało się migotanie szklanych paciorków zwisających z
wymyślnej latarni u sufitu. Ale większość rysunków - stary Gregor nauczył ją, że takie
wymyślne kolorowe rysunki nazywają się obrazami - była koszmarna, a podłogę przykrywała
okropna pomarańczowa szmata.
Została tam, gdzie rzucił ją wstrętny blondyn, ten, którego nazywano Skandem - na
podłodze, na strasznie zniszczonym podłogowym przykryciu obok wielkiego, chyba
miękkiego fotela, osłoniętego zimnym popękanym plastikiem.
Pilnie obserwował ją Skand. Okropny lekarz, który ciągnął za sobą te wielkie
pojemniki na wózku i miał rurki w nosie, też tam był. Wczoraj Doktorek wbił jej w ramię igłę
i strasznie od tego zachorowała. Płonęła w nocy, miała gorączkę gorszą niż wtedy, gdy
dostała  grypę . Tak mówiła na to Helen, która opiekowała się nią wówczas.
Pociła się, miała straszne mdłości, a ramię w miejscu, gdzie Doktorek wbił igłę, było
obolałe i spuchnięte. Czasami nie mogła zapanować nad jękami i pochlipywaniem, które
choroba wyciskała jej z gardła.
-Zamknij się - powiedział Skand. - Jak nie odpowiadasz na pytanie, zamknij się.
-On przybywa - powiedziała cicho Enola. - Dosiada wiatru. Przybędzie i uratuje
mnie...
-Zamknij się! - powtórzył Skand.
-Obawiam się, że nie może się powstrzymać - wyjaśnił Doktorek. - Po moim
 zabiegu nie panuje nad sobą.
-No, mówiłeś, że wysypie nam wszystko, a słyszymy tylko bełkot! - powiedział
oskarżycielsko Skand. - Nic konkretnego!
Doktorek wzruszył ramionami i uśmiechnął się słabo.
- Z przykrością stwierdzam, że w Wodnym Zwiecie medycyna jest nauką bardzo
niedokładną... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl