[ Pobierz całość w formacie PDF ]

pozorna. Nie wiedziała w ogóle po co zaprosił je do siebie. Rzuciła mu
pytające spojrzenie, lecz odparła na pozór spokojnie:
- Nie tańczyłam już od wielu lat, zapewne już nie umiem...
- Ach, to siÄ™ pani znowu nauczy.
- Będziemy się wprawiały, Jutto - zaproponowała Blandyna.
Przez jakiś czas rozmawiano jeszcze na ten temat. Frank zaproponował,
aby panie wybrały w ogrodzie miejsce do tańca. Blandyna z matką poszły
naprzód. Jutta ruszyła z Frankiem za nimi. Idąc obok niego, spytała szeptem:
- Co się stało, czemu nas pan zaprosił?
- Proszę mi pomóc zatrzymać tutaj obie panie, dopóki nie powróci doktor
Diehl. Dowie się pani potem wszystkiego. Czy jesteś szczęśliwa Jutto?
- Bardzo, ach, tak bardzo!
Nie mogli rozmawiać dÅ‚użej, gdyż pani von Tölz przystanęła i obejrzaÅ‚a siÄ™
za nimi. Najwidoczniej postanowiła ich nie spuszczać z oczu.
Blandyna z Frankiem zaczęli tymczasem wybierać miejsce do tańca. Pani
Tölz uważaÅ‚a ten pomysÅ‚ za chybiony, nie przeciwstawiaÅ‚a siÄ™ jednak, widzÄ…c,
że młodzież była nim zachwycona. Prosiła jedynie, aby mogła przybyć w
wizytowej sukni. Poza tym dawała Frankowi różne rady i wskazówki, a nawet
omawiała rozmaite szczegóły z panią Remblin. Jutta stwierdziła w duchu, że
Frank nie słucha wcale i jest bardzo zdenerwowany. Czyżby to miało jakiś
zwiÄ…zek z jej sprawÄ…?
Nie mogli zamienić ani sÅ‚owa, gdyż pani von Tölz wciąż dotrzymywaÅ‚a im
towarzystwa. ObawiaÅ‚a siÄ™ zostawić JuttÄ™ sam na sam z Frankiem Rüdigerem.
Położenie Franka było bardzo nieprzyjemne. Wiedział, że nie dojdzie
wcale do niedzielnej uroczystoÅ›ci. Pani Tölz i Blandyna na pewno nie bÄ™dÄ…
usposobione do zabawy, gdy siÄ™ dowiedzÄ…, kto otruÅ‚ Maltego von Tübingen.
Młody człowiek wciąż spoglądał na drogę, prowadzącą ze wsi. Wreszcie
ujrzał z daleka jezdzca, pędzącego cwałem.
- Oho, doktor Diehl nadjeżdża - rzekł Frank, oddychając z ulgą.
Jutta spostrzegła, że stara się opanować wzburzenie. Blandyna obejrzała
siÄ™, a policzki jej pokryÅ‚y siÄ™ rumieÅ„cem. Pani Tölz także czekaÅ‚a z
niecierpliwością na doktora. Wreszcie Henryk zajechał przed ganek i szybko
zeskoczył z konia. Uśmiech zamarł na wszystkich twarzach. Doktor Diehl był
blady, ogromnie wzburzony. Rysy jego twarzy zdradzały, że jest zwiastunem
jakiegoś nieszczęścia. Blandyna stanęła jak wryta. Nie wiedziała co się stało,
lecz przeczuwała coś złego. Czuła, że teraz właśnie usłyszy okropną rzecz,
której podświadomie od dawna się lękała, choć nie potrafiła określić jej bliżej.
Jutta również zauważyła, że się coś stało i od razu przeczuła, że ma to coś
wspólnego z jej sprawą. Patrzyła na doktora z wielkim niepokojem. Frank
zbliżył się do przyjaciela i spytał po cichu:
- Co się stało Henryku?
- Nie żyje. Wejdzmy z paniami do domu.
Doktor przywitaÅ‚ siÄ™ z paniÄ… Tölz, po czym podszedÅ‚ do Blandyny.
- Wejdzmy do domu, panno Blandyno. Bardzo mi przykro, lecz muszÄ™ pani
oznajmić smutną nowinę. Pani oraz jej matce.
Z tymi słowami wprowadził Blandynę do salonu. Dziewczyna ujęła jego
rękę.
- Panie doktorze! Mój brat?
- Pani czuje, że tu chodzi o niego - odparł, patrząc na nią ze współczuciem
- Odwagi, panno Blandyno! Cierpię szalenie, gdyż muszę pani sprawić ból.
- Pan nie potrafi mi sprawić bólu - rzekła, pragnąc go pocieszyć, lecz serce
jej ścisnęło się przerażeniem.
Twarz Henryka wykrzywiła się bolesnym kurczem. Przysunął krzesło
Blandynie, po czym podszedÅ‚ do pani Tölz. Frank ujÄ…Å‚ rÄ™kÄ™ Jutty.
- BÄ…dz przygotowana na najgorsze, Jutto - szepnÄ…Å‚. Wszyscy wlepili oczy w
twarz doktora Diehla. Jedynie tylko pani Tölz siedziaÅ‚a spokojnie, nie
przeczuwając nic złego. Henryk zwrócił się do niej:
- Jestem bardzo nieszczęśliwy, że przynoszę pani złą nowinę...
- Co się stało? Mój syn?...
- Tak, proszę pani. Ta wiadomość dotyczy syna pani... Przytrafiło mu się
nieszczęście...
Pani von Tölz zmieniÅ‚a siÄ™ na twarzy. Blandyna również zbladÅ‚a jak
opłatek i rzekła drżącym głosem:
- Proszę nam powiedzieć prawdę... Niech pan nie męczy nas dłużej...
- Szanowna pani... panno Blandyno... Norbert Hall nie żyje. Pani Tölz
opadła z głuchym jękiem na fotel, Blandyna osunęła się do jej stóp. Jutta zaś
ujęła obie ręce Franka, szukając jakby u niego oparcia.
- On? Więc to on? - spytała wiedziona nagłym przeczuciem.
Niespodziewanie zbudziło się w niej podejrzenie, że Norbert Hall otruł jej
męża. Frank skinął głową.
- Tak, Jutto, on był mordercą.
- O Boże! Biedna matka, biedna siostra! - rzekła z gorącym współczuciem.
Nie pamiętała w tej chwili o sobie, o swoim wyzwoleniu. Podeszła do
Blandyny i objęła ją czule ramieniem. Lecz Blandyna gwałtownym ruchem
zerwała się z miejsca i ogarnięta przeczuciem nagłej zgrozy, wyciągnęła ręce
do doktora Diehla.
- To jeszcze nie wszystko. To jeszcze nie najgorsze! Czuję... wiem... że za
chwilę usłyszę coś okropnego... że spełni się to co przeczuwałam już od
dawna... Niech nam pan powie prawdę... całą prawdę...
- Biedna, biedna Blandyno! Uspokój się kochanie - mówiła Jutta.
Blandyna spojrzała na nią błędnym wzrokiem.
- Wiedziałam... Nad nami wisiał jakiś grozny cień... Czemu doznawałam
zawsze tak okrutnego lęku, gdy patrzyłam na Norberta? Doktorze, proszę nam
wreszcie powiedzieć wszystko...
Pani Tölz podniosÅ‚a gÅ‚owÄ™. Twarz jej byÅ‚a szara, rysy wykrzywione
okrutną boleścią.
- Co jeszcze? Czyż może nastąpić jeszcze coś gorszego? - spytała.
Henryk Diehl przesunął ręką po czole. Misja, której się podjął okazała się
trudniejsza niż się spodziewał.
- Nie powinna pani boleć nad śmiercią syna. Nie mógł żyć dłużej. Był od
dawna człowiekiem wykolejonym... Gdyby żył, musiałaby pani wiele cierpieć
z jego powodu...
- Niechże pan wreszcie wypowie te słowa, których nie ma pan odwagi
wypowiedzieć. Co zrobił mój syn? Dlaczego musiał umrzeć tak młodo?
Doktor spojrzał błagalnie na Franka, a ukazując oczyma Blandynę, rzekł:
- Powiedz ty, Franku... Ja, patrząc w jej oczy, nie mogę mówić...
- Szanowna pani - rzekł Frank - syn pani nie chciał żyć dłużej, popełnił
samobójstwo... On bowiem otruÅ‚ Maltego von Tübingen...
Po sÅ‚owach tych zapanowaÅ‚a gÅ‚Ä™boka cisza. Pani Tölz leżaÅ‚a zdruzgotana w
fotelu, Blandyna ukryła twarz na ramieniu Jutty, która ją czule tuliła do siebie.
Minęła chwila ciężkiego, okropnego milczenia. Wreszcie pani Tölz z wolna
podniosła się z miejsca.
- Niech pan każe, aby powóz zajechał. Chcę wrócić do domu... do mego
biednego chłopca - rzekła bezdzwięcznie. Blandyna szybko podbiegła do
matki.
- Mamo! Droga mamo! - zawołała.
- Zostaw mnie - odparła matka, odpychając Blandynę - pochłania mnie
wyłącznie jedna myśl. Mój syn był mordercą i dlatego zginął. Nie mogę go
potępić, ja nie mogę... Wiem, że cierpiał okrutnie, choć nie miałam pojęcia,
dlaczego. Mniejsza o to! Był moim synem i kochałam go...
Z tymi słowami przeszła obok Blandyny jak koło obcej osoby. Dziewczyna
patrzyła przygasłymi oczyma na matkę. Czuła, że nawet w takiej chwili matka [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl