[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Chokee Bili westchnął.
Nie mam tego tutaj, sir. Nie można* trzymać gnatów
w lombardzie, ale proszę na mnie liczyć.
Jak szybko je dostanę?
Podczas gdy Pierce stawał się coraz bardziej niespokojny,
właściciel nabierał zaufania do niego. Pierce niemal widział,
jak pracuje umysł sprzedawcy, jak przemyśliwa nad zamó-
wieniem. Pięć rewolwerów. Oznaczało to poważny skok; Bili
nie mógł mieć co do tego żadnych wątpliwości. Jako kapuś
mógł sporo zarobić, gdyby znał szczegóły dotyczące celu
zakupu.
Szczerze mówiąc, sir, to kwestia kilku dni.
Nie mogę kupić ich teraz?
Nie, sir. Musi mi pan dać nieco czasu, a na pewno je
pan dostanie.
Ile czasu?
Zapadła długa cisza. Bili zaczął: mruczeć coś pod nosem
i liczyć dni na palcach.
- Mogę obiecać, że będą za dwa tygodnie.
Dwa tygodnie?
A więc osiem dni.
To niemożliwe - stwierdził Pierce i zaczął myśleć na
głos: - Za osiem dni muszę być w Greenw... - urwał. -
Nie, osiem dni to za długo.
Siedem? - zapytał Bili.
Siedem - powtórzył dżentelmen, wlepiając wzrok
198
w sufit. - Siedem, siedem... siedem dni... za siedem dni
będzie czwartek?
Tak, sir.
O której godzinie w czwartek?
Kwestia czasu, co? - zapytał sprzedawca na pozór
niedbale.
Pierce spojrzał na niego chłodno.
Nie miałem zamiaru być dociekliwy, sir - wyjaśnił
niezwłocznie Bili.
To dobrze. O której w czwartek?
W południe.
Pierce pokręcił głową.
Nigdy się nie dogadamy. To niemożliwe i...
Proszę poczekać. A o której pan potrzebuje?
Nie pózniej niż o dziesiątej rano.
Chokee Bili zamyślił się.
O dziesiątej tutaj?
Tak.
I nie pózniej?
Ani minuty pózniej.
Przyjdzie pan sam, żeby je odebrać?
Dżentelmen ponownie zmierzył go spojrzeniem.
To nie powinno pana obchodzić. Może pan to za-
łatwić, czy nie?
Mogę, ale za pośpiech konieczna będzie dodatkowa
opłata.
To bez znaczenia - stwierdził Pierce i dał mu dziesięć
złotych gwinei. - Proszę, oto zaliczka.
Chokee Bili popatrzył na monety i obrócił je w dłoniach.
Rozumiem, że to dopiero połowa.
Niech tak będzie.
I reszta zostanie zapłacona w fiksie?
Tak, w złocie.
Bili skinął głową.
Będzie potrzebna amunicja?
Jakie to gnaty?
199
Webley kaliber 48, z kaburami, jeśli pan sobie życzy.
Więc będę potrzebował amunicji.
To dodatkowe trzy gwinee - oznajmił uprzejmie Bili.
W porządku. - Pierce podszedł do drzwi i zatrzymał
się. - Jeszcze jedno. Jeśli, gdy przyjdę w czwartek, gnaty nie
będą już czekać, porozmawiamy inaczej.
Można mi ufać, sir.
Pogadamy inaczej, jeśli tak nie jest. Proszę to przemyś-
leć - zagroził wychodząc.
Na zewnątrz nie było całkiem ciemno. Mrok rozświetlały
nieco lampy gazowe. Nie widział czającego się policjanta, ale
był pewien, że gdzieś tu jest. Wsiadł do dorożki i pojechał na
Leicester Square, gdzie zbierali się ludzie na wieczorne
przedstawienia. Wmieszał się w tłum, kupił bilet do teatru
i zniknął w kuluarach. Wrócił do domu godzinę pózniej, po
trzykrotnej zmianie dorożek, i czterech wizytach w pubach.
Był pewien, że zgubił ogony.
ROZDZIAA 36
SCOTLAND YARD
Ranek 18 maja był słoneczny i bardzo ciepły, ale Harran-
by'ego nie cieszyła ładna pogoda. Działo się bardzo zle.
Kiedy dowiedział się o śmierci Cleana Willy'ego, zbeształ
swego asystenta Sharpa. Gdy nieco pózniej doniesiono mu,
że dżentelmen, o którym wiedzieli tylko tyle, iż nazywa się
Simms i mieszka w Mayfair, zgubił ogon, wpadł we wściekłość
i oskarżył swych podwładnych, włącznie z Sharpem, o kom-
pletny brak zarówno rozsądku, jak i elementarnych kwalifi-
kacji.
Teraz panował nad sobą, ponieważ siedział przed nim
człowiek, który jako jedyny miał kontakt z Simmsem. Męż-
czyzna ten pocił się obficie, czerwienił i wyłamywał sobie
palce. Harranby zmierzył go wzrokiem.
A więc, Bili, to bardzo poważna sprawa.
Wiem, sir, naprawdę wiem.
Pięć gnatów podpowiada mi, że to coś ważnego i muszę
się dowiedzieć o co chodzi.
Nie mówił zbyt wiele.
Nie wątpię - rzekł stanowczo Harranby.
Z kieszeni wyjął złotą gwineę i rzucił na blat biurka.
- Spróbuj sobie przypomnieć - zachęcił Billa Chokee.
201
Było pózno, sir, i z całym szacunkiem, nie czułem się
najlepiej - kręcił, wpatrując się w monetę. Policjant wściekłby
się, gdyby musiał dać drugą.
Z tego co wiem, wiele wspomnień odświeża się w pudle.
Nie zrobiłem nic złego - zaprotestował Bili. - Pro-
wadzę uczciwy interes i nie ma powodu, żeby mnie wsadzać.
- Więc spróbuj sobie przypomnieć, i to szybko.
Właściciel lombardu splótł dłonie na kolanach.
- Przyszedł do mnie koło szóstej. Elegancko ubrany,
dobrze wychowany, ale sypał krainą z doków Liverpoolu jak
robotnik.
Harranby rzucił spojrzenie stojącemu na uboczu Sharpowi.
Nawet on od czasu do czasu potrzebował pomocy, aby
zrozumieć slang.
Miał akcent liverpoolskich marynarzy, a na dodatek
używał żargonu przestępców - wyjaśnił asystent.
Tak, sir, to prawda. Jest z ferajny, to pewne. Chciał,
żebym mu załatwił pięć gnatów, a ja mu na to, że to
sporo, a on, że musi je mieć szybko. Był zdenerwowany
i spieszył się.
Co mu powiedziałeś? - zapytał policjant.
Nie spuszczał wzroku z informatora. Ktoś z takim
doświadczeniem jak Bili wiedział, jak postępować w takiej
sytuacji, i umiał kłamać jak z nut.
Powiedziałem, że pięć to sporo, ale mogę mu je
[ Pobierz całość w formacie PDF ]