[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ich pozycję. Zastanowiła się, czy naprawdę jest godna zaufania, jakie pokładali w niej
księżniczka i Finn.
Zaczęli iść w ustalonym kierunku - z początku powoli, żeby nie nadwyrężyć rannej nogi
Darktrina, jednak stopniowo zwiększali tempo. Zrodek działał i Finn radził sobie coraz lepiej.
Dusque przez jakiś czas uważnie nasłuchiwała odgłosów oznaczających, że w pobliżu są
zwierzęta albo ludzie, ale nie zauważyła nic niepokojącego. Zdecydowała się więc zacząć
rozmowę.
- Przepraszam - powiedziała cicho.
- Za co? - zdziwił się.
- Za tamto - mruknęła wymijająco, nie mając ochoty wdawać się w szczegóły.
- Nie rozumiem. Dlaczego miałabyś przepraszać?
Zagryzła wargi.
- Za to, co się stało przy wodospadzie - wyjaśniła. - Próbowałeś mnie ostrzec, a ja nie
domyśliłam się, o co chodzi...
Wciąż wyglądał na zdezorientowanego.
- Wtedy kiedy powiedziałeś, że ci przykro - tłumaczyła. - No wiesz, kiedy próbowałeś mnie
ostrzec przed bandziorami.
Nie zrozumiałam, co masz na myśli. Zawiodłam cię. Przepraszam - powtórzyła.
Finn milczał. %7łałowała, że nie wie, o czym on myśli - czy szuka słów, w jakich możliwie
łagodnie mógłby ją skarcić, czy próbuje dać jej do zrozumienia, że nic się nie stało.
Przypuszczała, że jest nią rozczarowany, a kiedy się odezwał, nie rozwiał jej wątpliwości.
- Nie ma o czym mówić - powiedział tylko. - Przed nami długa droga. Zapomnijmy o tym.
Co prawda Dusque wolałaby, żeby wyjaśnił jej dokładnie, o co mu chodzi, żeby mogła
wyciągnąć wnioski i uniknąć na przyszłość podobnych błędów, ale nie było sensu ciągnąć go za
język, więc sobie odpuściła. Na razie, postanowiła jednak. Zapyta go
o to pózniej, kiedy będą mieli więcej czasu i zagrożenie minie.
Chociaż na horyzoncie pojawiło się kilka sinych chmur,
pogoda jak dotąd dopisywała. Było na tyle jasno, że nie musieli oświetlać sobie drogi
halogenowymi latarkami. Stopniowo strome zbocza przeszły w łagodne wzniesienia, a paprocie
i górską roślinność zastąpiły pola lawendowej trawy. Wkrótce tu i ówdzie zaczęły się pojawiać
strzeliste drzewa biba. Oznaczało to, że zbliżają się do imperialnej placówki.
Nagle powietrze przeszył głośny trzask. Zmęczeni i zupełnie nieprzygotowani na następną
potyczkę rozejrzeli się za jakąś kryjówką. Jedynym nadającym się do ukrycia miejscem w
pobliżu było niewielkie skupisko skał. W pośpiechu dotarli do głazów, padli na ziemię i czekali z
bronią w pogotowiu.
Dzwięk się powtórzył - tym razem trzask łamanych gałęzi był jeszcze głośniejszy - i z pobliskich
zarośli wyłonił się olbrzymi jaszczur. Wyraznie przewyższał wzrostem przeciętnego humanoida.
Zawarczał głucho i potrząsnął dziko łbem. Dusque zauważyła, że trzyma coś w paszczy. Od razu
go zidentyfikowała - to był bol ścigacz. Wyglądał na zabiedzonego i chorego, więc w pierwszej
chwili ucieszyła się, że są bezpieczni, ale zaraz się zorientowała, co stworzenie niesie w pysku:
było to jego własne młode.
Jaszczur potrząsnął głową jeszcze parę razy i cisnął małym o ziemię. Ranne maleństwo wydało
słaby pisk i spróbowało
odpełznąć na bok, żeby ukryć się w zaroślach, ale rodzic natarł na nie brutalnie, podrzucając
wysoko w powietrze jednym z zakrzywionych rogów. Mały bol, teraz już martwy, wylądował
kawałek dalej, w kępie niskich krzewów.
- Czy one są kanibalami? - wyszeptał wstrząśnięty Finn, nie spuszczając wzroku z sapiącego
gniewnie rogatego jaszczura.
- Nigdy - pokręciła głową. - Nawet kiedy przymierają głodem. Ta samica nie zamierza go zjeść.
Wykorzystuje go jako przynętę. Popatrz tylko.
Bol prychnął jeszcze raz i powędrował za pobliskie wzgórze. Unoszący się w powietrzu zapach
krwi już wkrótce przyciągnął drapieżnika: samotnego huurtona. Zwierzę podkradało się z
początku ostrożnie, ale przyspieszyło żądne łatwego łupu. Dopadło do martwego bola i zaczęło
go pożerać z głośnym mlaskaniem. Wtedy ze swojej kryjówki wylazła matka małego, chwyciła
drapieżnika mocną szczęką za kark i potrząsnęła nim - tak samo jak wcześniej własnym młodym.
Huurton zaskamlał żałośnie, ale nie miał szans wyrwać się ze stalowego chwytu kłów samicy. Jej
ostre zęby wbiły się mocno w skórę ofiary, a machnięcie potężną głową w mgnieniu oka skręciło
jej kark. Już za chwilę ciało huurtona zwisło bezwładnie w paszczy jaszczuropodobnego ssaka.
Bol cisnął zdobycz na ziemię i zaczął się posilać.
Finn i Dusque przyglądali się ze zgrozą krwawej uczcie. W końcu chłopak spytał szeptem:
- Czemu to zrobiła?
- Bo umierała z głodu... i jej dziecko też.
- Więc dlatego je zabiła? - W głosie Finna słychać było obrzydzenie.
- Widocznie nie mogła go wyżywić. Jest wycieńczona, a jej młode też nie wyglądało za dobrze.
Wolała je zabić niż pozwolić, żeby zginęło z głodu.
- Ale z premedytacją wykorzystała je jako przynętę!
- Instynkt przetrwania jest u nich silniejszy niż potrzeba chronienia własnego potomstwa -
tłumaczyła cierpliwie Dusque. - To uzasadnione postępowanie dla zachowania gatunku. Zrobiła
to, co musiała... poświęciła dziecko, żeby tylko przeżyć... - urwała. Ofiara samicy przywiodła jej
na myśl poświęcenie Rebeliantów, a to z kolei przypomniało jej, że nadal mają do wypełnienia
misję.
- Chodzmy - szepnęła nagląco. - Dopóki jest zajęta jedzeniem, możemy się bezpiecznie przekraść
obok.
Ominęli ostrożnie posilającego się bola. Samica była tak skupiona na posiłku, że nawet nie
podniosła łba. Przez jakiś czas szli bez słowa. Dusque niepokoiło uporczywe milczenie
przyjaciela, więc w końcu odezwała się pierwsza.
- Nie możesz przestać o tym myśleć, prawda? - spytała cicho.
- Ona zabiła własne dziecko - powiedział głucho. - Nie wyobrażam sobie nic gorszego. To
najgorszy rodzaj zdrady, jaki istnieje.
- Mylisz się - spróbowała mu wytłumaczyć. - Ona nie miała wyjścia. Musiała zrobić wszystko,
żeby przeżyć. A zdrada musi być świadoma i zaplanowana.
Jej słowa wprawiły go w jeszcze gorszy nastrój. Dusque ogromnie żałowała, że nie może poznać
dręczących go myśli. Chciała mu pomóc, jednak wszystko wskazywało na to, że Finn nie
zamierza się z nią dzielić własnymi problemami. Znów pokonali kawałek drogi, nie odzywając
się do siebie ani słowem. Niebawem na horyzoncie pojawił się świetlisty punkt: zbliżali się do
imperialnej bazy.
Finn zatrzymał się i spojrzał na nią ostro.
- Upewnij się, że masz pod ręką broń - polecił.
- Po co? Przecież poprzednio nie robili problemów. Dlaczego mieliby nagle zacząć coś
podejrzewać?
- Tam, przy wodospadzie, też byliśmy pewni, że nic nam nie grozi, pamiętasz? - przypomniał jej
i dziewczyna umilkła. Widocznie ta wpadka przy wejściu do jaskini sprawiła, że zwątpił w jej
umiejętności i spryt. Od początku to podejrzewała. Westchnęła ciężko. Zwiadomość, że go
rozczarowała, była trudna do zniesienia, a najgorsza była myśl, że opinia Finna liczy się dla niej
bardziej niż sam fakt, że nawaliła.
- Chodzi mi tylko o to, że od chwili, kiedy opuściliśmy bazę, minęło trochę czasu - dodał Finn
łagodniej, jakby czytał
jej w myślach. - Musisz pamiętać, że wszystko się zmienia. Nie możemy sobie pozwolić na
odprężenie i zbytnią pewność siebie. To najszybsza i najłatwiejsza droga do piachu. Nie ufaj
nikomu - zakończył i skupił się na sprawdzaniu swojej broni.
Dusque także zrobiła przegląd własnego blastera, rozmyślając nad jego słowami. Czyżby po
prostu włączył mu się mechanizm obronny, czy to może nadmierna ostrożność? Byli przecież tak
blisko sukcesu. Fakt, przegapiła jego ostrzeżenie przed ludzmi Szarego Szpona, ale wciąż nie
mogła się nadziwić, jakim cudem Finn tak szybko się zorientował, że są w niebezpieczeństwie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl