[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Skąd ty to możesz wiedzieć?
Uśmiechnęłam się figlarnie.
Cóż, o ile zdążyłem zaobserwować, nie puszczasz bąków w towarzystwie i nikomu nie
podkradasz jedzenia z talerza, zgadza się?
W każdym razie nie otwarcie.
Byłam mu wdzięczna za jego humor.
Dobra, to ustalone. Zostajesz tu na noc i basta. Kolejny problem jest taki, że wprawdzie
mam pokój gościnny, ale bez łóżka.
Położę się obok Maca. On też mi włazi do łóżka, kiedy u nas jest.
Pokręcił głową.
Możesz spać w moim pokoju.
A ty? Gdzie będziesz spał?
W salonie.
To ten pokój z obrazami? zapytałam zaniepokojona. Jedynym meblem, który mógłby
tam służyć do spania, był stół. To zupełnie nie wchodzi w grę. Nie zmrużyłabym oka, leżąc
w twoim łóżku ze świadomością, że ty musisz spać na zimnej kamiennej posadzce.
To nie będzie konieczne.
Zaprowadził mnie z powrotem na korytarz i otworzył ostatnie drzwi, za którymi krył się
jeszcze jeden maleńki pokoik.
Teraz zrozumiałam: pokój z obrazami wcale nie był salonem, tylko atelier. Salon mieścił
się tutaj. Mały, ale elegancki. Przepięknie urządzony. Jakby ktoś wyciął go z jakiejś wielko-
pańskiej willi, włożył do suszarki i wyjął z niej nieco mniejszy. Przy obu oknach wisiały grube
zasłony w kolorze starego złota, meble były dębowe. Na stoliku piętrzyło się jeszcze więcej
książek: były to przepiękne albumy o sztuce.
Na maleńkim stoliku stał, nie rzucając się w oczy, przenośny telewizor. Zciany zdobiły
obrazy, ale nie namalowane przez Connora, tylko akwarele przedstawiające kolorowe ogrody
i zielone pejzaże, zupełnie inne niż dzikie, piękne obrazy morza, które sam malował. No i była tu
ogromna sofa. Taka, w którą człowiek wpadał, siadając.
Widzisz? Jest cholernie wygodna. I zmieściłaby się na niej drużyna rugby, jeśli zaszłaby
taka potrzeba. Czy więc teraz przestaniesz się krygować?
Przytaknęłam.
Okej, więc kwestię spania wyjaśniliśmy. Kolejny punkt: jedzenie. Zamówiłbym coś
z dostawą, ale wątpię, czy ktoś przyjedzie w tę pogodę.
Nie jestem głodna odparłam, choć nic nie jadłam od rana.
Miałam wrażenie, że mój żołądek strajkuje.
Ja owszem, a chyba nie pozwolisz, żebym jadł w samotności, prawda?
To zależy od twoich kucharskich umiejętności zażartowałam, żeby ukryć nerwowość.
Ach, przyrządzenie steków to żadna sztuka.
Wróciliśmy do kuchni. Connor włączył grill w piekarniku i wyciągnął nóż ze stojaka.
Mogę ci jakoś pomóc?
Otworzył lodówkę i wyjął opakowanie pieczarek.
Możesz je oczyścić, jeśli chcesz. W ostatniej szufladzie po prawej jest szczoteczka.
Oczyściłam grzyby i podałam je Connorowi, który w pozazdroszczenia godny, wirtuozer-
ski sposób żonglował jednocześnie ostrym nożem i patelnią. Pokroił na sporej desce pieczarki
i wrzucił je do gorącego tłuszczu, w którym rumieniła się już pokrojona w kostkę cebula. Dodał
czosnek, pieprz, czerwone wino i śmietanę, i zostawił na wolnym ogniu cudownie pachnący sos.
W tym samym czasie wyjął z lodówki warzywa na surówkę i posiekał je drobno, aż duża, niebie-
ska miska z kamionki wypełniła się po brzegi.
Steki prędko doszły na grillu. Connor przełożył je na talerze i polał sosem.
Przyrządzenie steków to żadna sztuka zacytowałam go ironicznie, pomagając w na-
kryciu niedużego stołu. Kiedy w dodatku położył obok miski z surówką bochenek świeżego chle-
ba, zawołałam: Tylko mi nie mów, że sam go upiekłeś!
Własnoręcznie wyrobiłem ciasto i rozwałkowałem je na łonie eterycznych dziewic za-
pewnił mnie, pokazując puste foliowe opakowanie z nadrukiem supermarketu. Hojnie rozlał do
kieliszków wino, którego użył do gotowania. Na zdrowie! A teraz bierz się za jedzenie. Nie jest
takie złe, jak wygląda.
Wcale nie wygląda zle. Wręcz przeciwnie.
Chciałabym umieć wyczarować jak z rękawa taką kolację. Może to zasługa artystycznej
żyłki Connora. Jego pomysłowość najwyrazniej nie ograniczała się tylko do farb i płócien. Może
był rzadkim egzemplarzem mężczyzny idealnego, który po prostu miał smykałkę do wszystkiego.
Artysta, wyśmienity kucharz, zabójczo przystojny, szarmancki, z domem na wysoki połysk.
Zatrważający.
Smakuje fantastycznie mruknęłam.
I jest fantastycznie proste.
I w dodatku skromny.
Mógłbyś pracować jako kucharz.
Na litość boską, nie! Omal się nie udławił. Zdradzić ci tajemnicę? Nachylił ku
mnie konspiratorsko. Jestem beznadziejnym kucharzem. To jest jedyne danie, które umiem
przyrządzić. No, może jeszcze dobre angielskie śniadanie, ale to w końcu naprawdę żadna sztuka
wbić jajka do patelni, przysmażyć szynkę i zrobić z tego w miarę smaczne jedzenie. Poza tym
zawiesił głos i pokazał widelcem na talerz przepis nie jest mój.
Musiałam się roześmiać. Z siebie i z niego. Wpadłam we własne sidła winiłam go za to,
że jest idealny i nie ma żadnych wad bo nie mogłam znieść, że jest taki idealny. Bo nie
chciałam sobie pozwolić na to, żeby lubić go tak bardzo, jak polubiłam od naszego wspólnego
pikniku.
Spróbowałam się odprężyć.
Zawsze chciałeś być artystą?
Potrząsnął głową.
W życiu. Najpierw chyba chciałem zostać nurkiem głębinowym. Do tego w sporym
stopniu przyczynił się Jacques Cousteau wyjaśnił, uśmiechając się od ucha do ucha, kiedy py-
tająco uniosłam brwi. Potem oczywiście chciałem zostać Jamesem Bondem. Chyba wszyscy
chłopcy mają taką fazę, kiedy chcą zostać jakimś superbohaterem.
Jasne. Kobiety zawsze leciały na Jamesa Bonda.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]