[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Pal się, babo, pal się, kuternogo...
Wren odwróciła głowę i przerażona patrzyła, jak jej dom zaczyna się palić. Wiedziała, że powinna
uciekać, ale stała jak skamieniała z szeroko otwartymi ustami...
ROZDZIAA JEDENASTY
Keegan był zmęczony tempem, jakie sobie narzucił, ale nie zwalniał kroku. Wiatr wiał mu w plecy.
Był już blisko farmy, wydawało mu się nawet, że widzi w oknie saloniku migające lampki na
choince. Ale nagle poczuł dym.
- O Boże, tylko nie to...! - wykrzyknął.
Wiedziony instynktem, był pewny, że to Heller. Ignorując ból w klatce piersiowej, Keegan puścił się
pędem, tracąc chwilami równowagę na oślizłych płatach zlodowaciałego śniegu. W ostatniej chwili
zawsze ją odzyskiwał, podpierany myślą o Wren, którą za wszelką cenę postanowił ocalić. Modlił
się, by nie przyjść za pózno.
Wren patrzyła na dom, w którym na szczęście ogień przygasał, bo benzyny było mało i wypaliła się,
nim sprzęt kuchenny zdołał się zająć. Ale gdzie jest Heller? Strach powrócił ze zdwojoną siłą.
Jakby na wezwanie Heller wyłonił się zza węgła domu i wydał okrzyk indiańskiego wojownika.
Nim zdołała się cofnąć, chwycił ją za włosy, potem szarpnął, stawiając na nogi.
Zebrała siły i usiłowała kopnąć Hellera w przyrodzenie. Usunął się i zaśmiał. Potem pochwycił jej
szyję jak
148
SAMOTNI KOCHANKOWIE
w kleszcze i mocno ścisnął zgiętą w łokciu lewą ręką. Prawą ręką wyjął zza paska broń i lufę
przyłożył do jej głowy.
- Czas spotkania ze stwórcą nadszedł, kuternogo! -oświadczył.
W tym momencie z mroku dobiegł głos:
- Zostaw ją, Heller. Mam cię na muszce. Puść ją, ona nie ma z tym nic wspólnego.
Mimo lufy, której dotyk czuła na skórze, Wren poczuła olbrzymią ulgę. I radość, bo Keegan do niej
wrócił! Do niej, bo przecież nie mógł się spodziewać, co tu zastanie.
- I co mi zrobisz, głupi policjancie? - szydził Heller.
- Naplujesz na mnie?
- Keegan, uważaj. On przyłożył mi broń do głowy!
- wykrzyknęła Wren i nagle ze zdumieniem stwierdziła, że nie czuje już ucisku lufy.
Heller skierował broń w stronę Keegana, który wyłonił się z mroku.
- Zostawię kuternogę, może mi się przyda, ale załatwię ciebie, Keegan - zarechotał. - Teraz
dokończę to, co zacząłem przed półtora rokiem. Zaraz umrzesz, a ja zabawię się z twoją babką.
Zatańczę z nią na twoim grobie.
- Nie!. - krzyknęła nagle Wren i z całej siły łokciem uderzyła w klatkę piersiową trzymającego ją
nadal Hellera.
Heller wrzasnął, podbita ręka z rewolwerem uniosła się wysoko, padł niespodziewany strzał.
Wren zagryzła mocno wargi i poczuła ból. Była ogłuszona, z oczu kapały nieproszone łzy. Czuła
zapach prochu.
Dalej wszystko potoczyło się błyskawicznie. Connor Heller zatoczył się do tyłu, Keegan dopadł go
jednym
SAMOTNI KOCHANKOWIE
149
susem i powalił na ziemię, wytrącając jednocześnie broń z ręki mordercy. Usiadł okrakiem na
powalonym bandycie i sięgnął po leżący w zasięgu ręki pistolet.
- Daj mi, draniu, jeden powód, dla którego miałbym cię nie zabijać. Daj choć jeden, a zostaniesz
przy życiu.
- Masz raz w życiu okazję, głupi policjancie, to z niej skorzystaj - odparł pijany Connor.
- Nie zabijaj go! - prosiła Wren. - Nie sprawiaj mu tej satysfakcji. On na to czeka, bo wie, że jak go
zabijesz, to trafisz do więzienia. On tylko tego chce...!
- Zabij mnie, bo ja do więzienia i tak nie wrócę. Ty mnie tam zastąpisz, glino.
- Jeśli go zabijesz, to okażesz się nie lepszy od niego. Nie rób tego - błagała Wren.
Keegan był nadal zdecydowany dokonać zemsty. Powróciła dawna nienawiść, zatarło się
wspomnienie rozmowy z Maggie... Po chwili coś jednak odżyło w pamięci...
- Wstawaj! - rozkazał.
Gdy Heller posłuchał, popchnął go w kierunku furgonetki Wren. Tam związał go znalezioną w
pojezdzie linką i jak pakunek rzucił na zimną blachę podłogi.
- Zamarznę na śmierć - zaskowyczał Heller.
- Jeśli będziesz miał szczęście, to zamarzniesz - odparł Keegan i spytał Wren: - Wszystko w
porządku?
- Chyba tak...
- W tym zimnie możesz nie zdawać sobie sprawy... Lepiej sprawdzę... - Podszedł i dokładnie
obejrzał głowę i szyję, którą w tak brutalny uścisk wziął Heller. - W porządku. Tylko kilka zadrapań
na szyi...
- Jeśli natychmiast nie wrócę do domu, to dostanę
150
SAMOTNI KOCHANKOWIE
zapalenia płuc - oświadczyła. Wren. - Może już dostałam; przecież sterczę tu w samej koszuli.
- O Boże, nie zdawałem sobie sprawy... - Keegan chwycił Wren i pociągnął ją do otwartych drzwi
domu.
Gdy weszli, Wren zarzuciła mu ręce na szyję. Przytulił ją i pocałował w skroń. Dygotała.
- Już wszystko dobrze. Jestem tu i zostanę...
- O, Keegan! Przepraszam, że na chwilę zwątpiłam. Ale tyle miałam rozczarowań w życiu, że trudno
było mi uwierzyć, iż wreszcie uśmiechnie się do mnie szczęście.
- Rozumiem, kochanie. Teraz ubierz się, bo zaraz musimy odwiezć Hellera na policję. Przed
wyjazdem dobrze sprawdzę, czy nie ma tu gdzieś jakiegoś potencjalnego zarzewia ognia, czy nic się
nie tli. Teraz może się zaledwie tlić, a jak wyjedziemy, to buchnie płomieniem...
Po półgodzinie wyjechali, a po kolejnej byli już w Stephenville w komisariacie. Upłynęły jednak
jeszcze dwie godziny, zanim uporali się z formalnościami.
Do domu wracali w milczeniu, przeżywając nie tylko minione wydarzenia, ale zastanawiając się, co
będzie dalej.
Keegan nie żałował, że nie zabił Hellera. Dokonał aktu zemsty, ale jego sumienie pozostało czyste.
Nie był jednak zupełnie pewien swojej przyszłości. Czy jest w niej Wren? Czy Wren chce w niej
zaistnieć?
W tym samym czasie Wren rozmyślała gorączkowo nad swoją przyszłością. Czy rzeczywiście zyska
pracownika na farmie? A może kogoś więcej niż pracownika...?
Gdy podjechali pod dom, Wren powiedziała:
- Jestem z ciebie bardzo dumna...
- Ty ze mnie? - zdziwił się. - To ja jestem dumny
SAMOTNI KOCHANKOWIE
151
z ciebie. Jesteś bardzo odważna. Gdybyś nie dała tego kuksańca Hellerowi, to oboje byśmy teraz nie
żyli. W oczach Wren zobaczył łzy.
- Co się stało, kochanie? Ty płaczesz? - Otarł jej łzę, która właśnie toczyła się po policzku.
- To są łzy szczęścia, kochanie. %7łe nie zabiłeś Hellera, że mogę cię mieć...
- Nie zabiłem go właśnie dlatego, aby móc pozostać z tobą.
- Przyjmujesz moją propozycję pracy? - spytała zalotnie.
- Przyjmuję, ale żądam sporego wynagrodzenia.
- Ooo?
- Masz mnie mocno całować, często się uśmiechać, no i namiętnie kochać...
- Hmm, muszę się zastanowić, czy mnie na to stać... - Przez chwilę udawała, że walczy z myślami,
po czym odparła z wahaniem: - Dobrze, ale to będą tylko dzienne angaże. Ty mi je musisz dokładnie
w tym samym wymiarze zwracać...
- Akceptuję - odparł. - Zaczynamy od dziś. Od dziś masz zacząć mnie uczyć, jak bardzo mam cię
kochać.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]