[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dwie porcje.
- Zwykle nie jadam takich rzeczy - zaprotestowała, marszcząc czoło.
- Hillary, złotko, jeden kawałek ciasta nie zrobi żadnej szkody twojej figurze. A
zresztą - dodał z irytującą szczerością - spokojnie mogłabyś odrobinę przytyć.
- Tak uważasz? - Zdenerwował ją nieco tym stwierdzeniem. Uniosła dumnie brodę. -
Jakoś do tej pory nikt nie miał zastrzeżeń.
- Nie wątpię. Ja też żadnych nie wnoszę. Wysokie, wiotkie dziewczyny bardzo mi się
podobają. Chociaż - ciągnął, pochylając się i odgarniając jej z twarzy pasemko włosów - taka
kruchość czasami trochę rozprasza.
- Bardzo mi się podoba ta jazda - dyplomatycznie zmieniła temat. - Ile jeszcze przed
nami?
- Jesteśmy w połowie drogi. - Sięgnął po śmietankę do kawy. - Koło południa
powinniśmy być na miejscu.
- A jak dojedzie reszta?
- Larry i June zabiorą się jednym samochodem. - Uśmiechnął się, nabił na widelczyk
kawałek ciasta. - Można powiedzieć, że przyjadą na doczepkę do sprzętu Larry'ego. I tak nie
mogę się nadziwić, że ten dziwak zgodził się zabrać June. W jednym aucie z jego
drogocennymi aparatami.
- Nie możesz się nadziwić? - uśmiechnęła się.
- Chyba nie powinienem tak reagować - przyznał, kiwając głową. - Zauważyłem, że
nasz ulubiony fotograf coraz bardziej przychylnie spoziera na moją sekretarkę. Był wyjąt-
kowo zadowolony z perspektywy tej wspólnej podróży.
- Parę dni temu, gdy do niego zadzwoniłam, June pomagała mu porządkować stare
papiery. Aż się nie chce wierzyć, że zgodził się na coś takiego. - Podniosła widelczyk z
ciastem, popatrzyła na Breta. - Larry naprawdę zainteresował się June. Kobietą z krwi i kości.
- Każdemu to się zdarza - podsumował gładko.
Cichy szum silnika działał uspokajająco, ciepło panujące we wnętrzu auta usypiało.
Hillary początkowo chłonęła wzrokiem krajobraz, potem powoli rozluzniła się, oparła
wygodniej i przymknęła oczy. Powieki ciążyły, znajomy głos opowiadającego coś Breta
działał kojąco. Nawet się nie spostrzegła, kiedy usnęła.
Poruszyła się niespokojnie, gdy zmieniła się droga. Obudziła się. Jej głowa
spoczywała na ramieniu Breta. Wyprostowała się pośpiesznie.
- Och, przepraszam, że zasnęłam. Długo tak spałam?
- Można tak powiedzieć - z uśmiechem patrzył, jak odgarnia z twarzy potargane
włosy. - Przez dobrą godzinę.
- Godzinę? - powtórzyła z niedowierzaniem. - To gdzie teraz jesteśmy? -
wymamrotała, wyglądając przez Okno. - Dużo straciłam?
- Troszeczkę. Jesteśmy na bocznej drodze prowadzącej do mojej chatki.
- Jak tu pięknie! - zachwyciła się, już całkiem rozbudzona.
Po obu stronach drogi rosły dorodne sosny, teraz pokryte śniegiem. Zielone igiełki
skrzyły się w słońcu, biały puch przykrywał gałęzie, przysłaniał skały. Cała ziemia była
pokryta miękkim, białym dywanem.
- Ile tu drzew! - Wychyliła się, by wyjrzeć przez okno z jego strony. Niechcący
potrąciła go kolanem.
- Tu jest cały las.
- Nie nabijaj się ze mnie. - %7łartobliwie szturchnęła go w ramię. - Dla mnie to wszystko
jest zupełnie nowe. - Znowu zapatrzyła się w okno.
- Wcale się nie nabijam. Twój entuzjazm jest zarazliwy.
Bret zatrzymał samochód. Hillary aż jęknęła. Na niewielkiej polance wznosiła się
drewniana górska chatka. Promienie słońca odbijały się w oknach, wokół obsypane śniegiem
drzewa, ziemia zasłana białym puchem.
- Chodz, zobacz z bliska - zachęcił ją Bret. Wysiadł, wyciągnął do niej dłoń. Ręka w
rękę ruszyli w stronę domku. Znieg skrzypiał pod stopami, rześkie powietrze chłodziło twarz.
W pobliżu domku płynął wartki strumień, lodowe sopelki odbijały światło. Hillary, ciągnąc
Breta za rękę, popędziła w stronę strumienia.
- Jak tu pięknie - wyszeptała. Rozejrzała się wokół, ogarniając wzrokiem polankę,
otaczający ją las, wznoszące się góry. - Prawdziwa, niczym nieskażona natura, taka jak przed
wiekami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl