[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmuszał go do czynu, a sam mu przykładem był, uczył, radził, pracował za dziesięciu.
Poczęli z bruku, z nędzy wracać starzy słudzy; poczęto brać nowych, znajomych Grzymały. Jednym z
pierwszych wrócił Kopko i nieocenionym się okazał ze swym węchem ogara na złodziejów i buntowników. Ale
ten służył tylko Grzymale; na księcia jak wilk spoglądał nieufnie.
Potem, pomimo słoty, codziennie konno książę z Grzymałą począł objeżdżać folwarki. Po takich
przejażdżkach Leon jadł jak wilk, spał jak kamień, spałby do południa, ale nazajutrz, ledwie świt, Grzymała go
budził i nie odstępował dzień cały. Leon doszedł do tego, że wobec energii przyjaciela wstydził się swego
lenistwa i zmęczenia, tylko by z przyjemnością połowę swych folwarków darował, byle prędzej tę lustrację
skończyć. Ale po folwarkach przyszły zakłady przemysłowe, gorzelnie, smolarnie, huty, garncarnie. Nigdy nie
myślał, że tego tyle posiada. A zewsząd do niego garnęli się ludzie, to ze skargą, to z prośbą; potem, w miarę
zmian i pracy, coraz częściej z podziękowaniem. Poznali też rychło drogę do pałacu. Nie było dni i godzin
przyjęcia. Byle książę był w domu, na oznajmienie, że ktoś interes ma, wstawał od każdej roboty, od obiadu
nawet, i szedł słuchać.
- Czy to zawsze tak będzie? - skarżył się czasem Leon Grzymale.
- Nie. Skoro księcia cała Holsza nazwie dobrym panem i ojcem, wtedy ja księcia zastąpię.
Tymczasem tamto zapomną.
I książę więcej nie protestował.. Powoli nawyknął do tej forsownej pracy. Ani się spostrzegł, jak
nauczył się rachunków i rutyny, jak poznał mniej więcej wszystkich starszych oficjalistów, i aż się zdziwił
pewnego dnia,porachowawszy czas, że od owego pierwszego dnia - od owego wieczora - minęło pół roku i że
zima w pustej Holszy, bez towarzystwa zabaw, minęła mu jak sen. Wtedy przypomniał sobie swe poprzednie
życie i z pogardą się uśmiechnął. Zwiat go odstąpił, a on o świecie zapomniał i ani przez sekundę w czasie
tego półrocza o nim nie pomyślał.
Co święto bywał w Zabużu. Teraz u stołu patriarchalnego brał udział w rozmowach. Z Izą rywalizował
wesoło; triumfowali wesoło jadno przed drugim. W Zabużu nie było bosych; w Holszy nie było żebraków. Miało
163
Zabuże szkółkę rzemiosł; miała Holsza szkoły ogrodnictwa i gospodarstwa. Restaurowano kościół w Zabużu;
kasowano szynki w Holszy. Dla Leona odwiedziny u siostry były prawdziwą rozkoszą. Między swymi duchem
się czuł, a przy tym pociągał go tam chrześniak - drobina Izy - małe "Lwiątko", które Maszkowski pono więcej
od matki nawet kochał. Lecz księżna matka za to, że dziecię Izy wyklęty syn do chrztu trzymał bez żadnej
ostentacji w parafii, rzuciła interdykt na Izę, interdykt, po którym Maszkowski po swojemu się pocieszał:
- Matka tak daleko, w Paryżu!
Chrześniaka tedy swego pokochał Leon, a do siostry i szwagra przyrósł. Rozumieli się doskonale.
Czasami po powrocie do Holszy, gdy Grzymała nie wrócił z powiatu albo bawił w Czartomlu, a Leon
sam był w pustym pałacu, napadała go tęsknota nie określona do szczęścia. Czy zawsze tylko w Zabużu
widzieć będzie rodzinę? Czy tylko chrześniaka popieści? Czy w tej Holszy zawsze będzie tak głucho, cicho,
uroczyście?... Czasem, gdy zasypiał, roiło mu się szczęście ale marzenie, zrazu bez nazwy, we śnie
przybierało formę i imię. Budził się i odpędzał myśl z jakimś strachem i zgrozą. Bał się, i potem czas jakiś
bywał bardzo osowiały i posępny, jakby z sobą w niezgodzie.
Pewnego razu nie lada niespodziankę zrobił Maszkowski. Nie znalazł go Leon w domu i dowiedział
się od Izy, że sprzedawszy za bajeczną cenę swego Kasztelana, pojechał do Anglii dla zakupu następcy.
Wrócił, gdy Leon jeszcze bawił. Minę miał nadzwyczaj tajemniczą i pyszną.
- Kupiłeś anglika? - spytała Iza.
Maszkowski począł się śmiać, oczyma mrugać i stroić pocieszne grymasy; szperał przy tym zawzięcie
po kieszeniach.
- Nie kupiłem. Co to? Wy robicie różne rzeczy, zrobię i ja! Słowo daję! Zrobiłem za Kasztelana
stypendium i dałem sto rubli na matki misyjne. Słowo daję! Będzie wilk syty i koza cała! Ot, patrzajcie na
dokumenta. Stoi: "Stypendium hrabiego Edwina Zymbram-Maszkowskiego herbu Słońce..." Może służyć
Master Young, nich się Hurtle wścieka. Stało się!
To powiedziawszy z miną na poły żałosną, na poły dumną, usiadł konno na krześle i udawał, że
galopuje. Iza darowała mu ten wybryk i ucałowała bardzo wzruszona, a Leon rzekł:
- Chyba nie potrafię uczynić nic większego!
Gdy odjechał, myślał ciągle o tym. Maszkowski go nie lada zawstydził. Opowiedział to Grzymale. Ten
się zamyślił chwilę i nagle głowę podniósł.
- Teraz chyba książę założy bank ratunkowy w Holszy.
Myśl była rzucona. Leon nastawił uszu, a Grzymała dodał:
- Teraz chyba książę ruszy kapitały z zagranicy, a rzuci je ludziom, którzy topnieją jak marcowe
śniegi, czekając na ratunek.
Zamyślili się obydwaj, pochłonięci ideą.
164
XIV
Po dwóch latach nieustannej pracy i ofiar wysłużył sobie nareszcie kniaz Lew imię. Nie nazywano go
jednak ani dobrym, ani łaskawym, ani sprawiedliwym, ani mądrym, tylko mały i duży chłop, mieszczanin,
oficjalista, dzierżawca i obywatel, sąsiad, gdy mówił o nim, podnosił głowę i nazywał go "nasz"! A w tonie, w
spojrzeniu była taka duma i chluba, że to "nasz" znaczyło i mądry, i szlachetny, i dobry, i łaskawy, ale on,
kochany, czczony, ubóstwiany, już teraz hołdów nie lubił, dumę swą pogrzebał, wyrósł nad dawne
nawyknienia, i ten "nasz" sługą był każdego, zawsze swych prac i zachodów niesyty. Już go teraz Grzymała
nie napędzał, nie uczył; teraz go potrzeba było hamować, teraz mu godzin brakło na pracę.
- Daj pan pokój! - odpowiadał mitygującemu Grzymale. - Wyzyskują mnie, powiadasz? To słuszne!
Wyzyskiwałem ja zbyt długo. Pokazałeś mi pan niegdyś te ruiny: ano i ja chcę po sobie zostawić coś trwałego
w Holszy. W naszym rodzie nie czynimy nic przez połowę! Jam sobie za zadanie wziął: nie dać nikomu
zbankrutować. Przecie pierwszy mi powiedziałeś, że Holszańscy strażnikami byli, więc i będą!
Grzymała promieniał. Ten satelita książęcy, wierny, czynny a bezgranicznie cichy, w duszy ani na
chwilę nie pomyślał, że on uczynił tego człowieka takim, jakim go ludzie znali i czcili; nie dumny był, nie
zarozumiały. Te dwa lata spędzone razem, z jedną myślą, z jednym celem, zespoliły dwóch ludzi w jedno.
Nierozłączni byli, i nigdy cień nie zmącił ich porozumienia i przyjazni; nigdy jeden przed drugim nie utaił myśli, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl