[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jej z serca ogromny ciężar. - Nie chcę więcej żyć przeszłością.
- Może być ci ciężko przekonać o tym Drew. Kiedy go widziałem,
wydawał się dość przygnębiony.
- Jest na to sposób - oświadczyła ze zdecydowaniem. - Ale potrzebuję
twojej pomocy. Chciałam prosić o przysługę i to dużą. Chciałabym, abyś
przygotował dokumenty przekazania mojej posiadłości miastu do wykorzystania
pod tereny rekreacyjne. I potrzebuję tych dokumentów na dzisiejsze zebranie.
- Nie mówisz poważnie.
- 117 -
S
R
- Nigdy nie byłam bardziej poważna. Zrobisz to?
- O której godzinie zaczyna się zebranie?
- O ósmej. Wiem, że nie zostało zbyt wiele czasu - dodała Ann z troską w
głosie.
- Nie, nie za dużo - zgodził się Jack. - Ale zrobię, co do mnie należy.
ROZDZIAA TRZYNASTY
Ann zerknęła na zegarek. Było pózno. Z ledwością zdąży wpaść do biura
Jacka, by odebrać papiery przed rozpoczęciem zebrania.
Zwiatło ściemniało, zamigotało parę razy, a potem zgasło całkowicie,
jakby przepaliła się żarówka. Z westchnieniem zniecierpliwienia Ann odnalazła
wyłącznik stojącej przy łóżku lampy i przycisnęła go. Bez skutku. Znowu
wysiadł prąd.
- Znakomicie - mruknęła.
Po omacku odnalazła świecę i ustawiła ją na toaletce. Przy wątłym
światełku podniosła słuchawkę, by zadzwonić do elektrowni. Telefon jednak był
głuchy.
Jeśli Ann wahała się jeszcze, czy rzeczywiście oddać posiadłość, teraz
przestała mieć wątpliwości.
Dziwny dzwięk przerwał wątek jej myśli. Ann zamarła nasłuchując.
Znowu! Jakby stłumione szuranie, jakby ktoś cicho poruszał się gdzieś po
domu.
Zadrżała, ogarnięta świadomością czającego się w pobliżu
niebezpieczeństwa. Wzięła do ręki świecę i przeszła przez pokój. Zawiasy
zaskrzypiały głośno niczym krzyk, gdy uchyliła drzwi.
Wszędzie panowała cisza. Szelesty ustały. Pewnie gałąz uderzyła o szybę
i to wszystko, zdecydowała Ann.
- 118 -
S
R
Bezwiednie niemal jej spojrzenie powędrowało ku zamkniętym drzwiom
pokoju Aiden. I wówczas doszedł stamtąd kolejny, niewyrazny dzwięk.
Pierwszym odruchem Ann było rzucić się do ucieczki. Jakiś nakaz
rozsądku zatrzymał ją jednak w miejscu, przekonując, że gdyby uciekła, tuż za
nią podążyłyby jej strachy. Postąpiła kolejny krok w kierunku pokoju siostry,
ujmując dłonią klamkę.
Drzwi otworzyły się po cichu. W drugim końcu pokoju coś poruszyło się
delikatnie, jakby uniesione podmuchem wiatru. Wiatru, który pozostawił za
sobą dziwnie znajomy zapach, ostry, egzotyczny. Shalimar...
- Aiden? - Ann wyszeptała przez ściśnięte strachem gardło.
Coś drgnęło w ciemności. Wzrok Ann powędrował w stronę zacienionego
kąta przy łóżku Aiden. Powoli z mroku zaczęła wyłaniać się ludzka postać.
Blask świecy oświetlił znajome rysy...
Parkując przed biurem Jacka, Drew spoglądał nerwowo na zegarek. Za
piętnaście minut oczekiwano go w ratuszu. Dopiero w połowie drogi zauważył,
że zapomniał aktówki z dokumentami, które wieczorem powinny pojechać wraz
z nim do Dallas. Dokumentami, które przekaże swojemu następcy.
Niezależnie od wyniku głosowania, Drew nie chciał więcej być w
jakikolwiek sposób wmieszany w sprawę projektu Riverside. Pragnął, by
pomiędzy nim a Ann doszło do porozumienia i aby nic nie zaciemniało prawdy.
Wiedział, że nie zmusi Ann do porzucenia wspomnień. Mógł tylko nie tracić
nadziei, że sama dojrzeje do tej decyzji.
Nigdy nie widział Ann bardziej zagniewanej niż dzisiejszego ranka, lecz
czy mógł mieć do niej o to pretensję? Zapewne wydał się jej strasznym gburem,
kiedy w tak brutalny sposób oskarżał Aiden.
Sekretarka Jacka uśmiechnęła się, gdy Drew zastukał w szklane drzwi.
Wstała i podeszła, by mu otworzyć.
- Widzę, Kate, że Jack zmusza cię do pracy po nocach - zażartował Drew,
wchodząc do środka.
- 119 -
S
R
Wymownie uniosła w górę oczy.
- Pilne zlecenie z ostatniej chwili. Wyszedł, by przynieść nam coś do
jedzenia. Jestem zdziwiona, że wróciłeś.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]