[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Prosisz mnie o pomoc w środku nocy?  zdziwi-
ła się.  Czego potrzebujesz?
 Pamiętasz, jak ci opowiadałem o mojej kuzynce
Simone? O tej, co tak rozrabia? Otóż dwa dni
temu przyjechała z Manchesteru i wynajęła sobie
mieszkanie. Przed chwilą do mnie dzwoniła. Jest
w trzydziestym szóstym tygodniu ciąży. Prosiła, że-
bym przyjechał, bo chyba zrobiła coś głupiego. Nały-
kała się jakichś tabletek i teraz boi się, że wzięła ich za
dużo. Chcę do niej jechać, ale wolałbym nie jechać
sam.
 Nałykała się tabletek?  Lucy próbowała po-
zbierać myśli.  Próba samobójcza czy przedaw-
kowanie przez przypadek? Marc, wyślij do niej karet-
kę. Tu potrzeba specjalisty.
 Nie mogę, to tylko pogorszy sytuację. Jest bliska
histerii.
 Lepsza histeria niż śmierć.
 Owszem, ale jak ją znam, ratownicy pocałowali-
by tylko klamkę. Mówiła, żebyły u niej dwie położne,
ale wyrzuciła je z domu, zanim miały okazję ją
zbadać.  Milczał chwilę.  Muszę coś zrobić, nawet
jeśli to kolejny z jej głupich kawałów.
 Ale czemu ja mam brać w tym udział?
 Znam cię. Działasz na ludzi kojąco. Przy mnie
Simone robi się jeszcze bardziej wojownicza. Zresztą
nieważne, to był głupi pomysł. Przepraszam, że ci
zawracałem głowę. To się więcej nie powtórzy.
 I tak już nie zasnę.  Lucy westchnęła ciężko.
 Pojadę, skoro o to prosisz. Czekaj na dole za jakieś
dziesięć minut, dobrze?
 Będę czekał  odrzekł po dłuższej chwili i połą-
czenie zostało przerwane.
Opłukała twarz, umyłazęby i szybko się ubrała. Po
namyśle złapała torbę medyczną i zbiegła na dół.
Marc stał przy samochodzie.
 Jedna uwaga  oznajmiła, dygocząc z zimna,
zanim wsiadła do czarnego mercedesa.  Jest środek
nocy, a my jedziemy do pacjentki. To nic osobis-
tego.
 Niech tak będzie.
 Tymczasem trochę się prześpię. Obudz mnie,
jak będziemy dojeżdżać.
 Jak sobie życzysz.
Siedziała z zamkniętymi oczami, pogrążona we
wspomnieniach. Chwilę pózniej Marc powiedział
cicho:
 Jeśli śpisz, to się lepiej obudz. Za pięć minut
będziemy na miejscu.
 Nie śpię. Nie chcę się wtrącać w twoje rodzinne
sprawy, ale potrzebuję więcej informacji.
 Naturalnie. Simone to moja kuzynka, córka
młodszej siostry mojej matki. Jest jedynaczką i czar-
ną owcą w rodzinie. Bardzo ją lubię, choć czasem
działa mi na nerwy. Rozpieszczaliśmy ją od małego
i jakoś trudno mi się od tego odzwyczaić. Genialnie
mną manipuluje.
 A ojciec dziecka?
 Nie pytaj. Zniknął jak kamfora.
Kiedy Marc zaparkował samochód przed luksuso-
wym apartamentowcem, mruknęła:
 Raczej nie jest ubogą studentką.
 Nasza rodzina do ubogich nie należy  odparł,
uśmiechając się powściągliwie.  Na swoje nieszczę-
ście, Simone dysponuje własnym funduszem powier-
niczym.
Nacisnął dzwonek i nachylił się nad domofonem:
 Simone, tu Marc. Otwórz mi.
 Czemu nie rozmawiasz z nią po francusku? 
zdziwiła się Lucy.
 Jej angielszczyzna jest tak dobra jak moja. Celo-
wo nie mówi po francusku, żeby dokuczyć rodzinie.
Tym lepiej, nie będę musiał ci tłumaczyć.
Gdy dotarli na piętro, zastali w korytarzu otwarte
drzwi. Weszli do pokoju, który tonął w Uołmroku.
Lucy zapaliła światło.
 Za jasno!  zaprotestował ktoś płaczliwie.
 Po ciemku nie da się pracować  odparła chłod-
no Lucy.  Nazywam się Lucy Stephens, jestem
położną.
Opuściła rolety w oknach i rozejrzała się wokół.
Salon był duży i kosztownie urządzony, ale strasznie
zabałaganiony. Wszędzie poniewierały się ubrania,
partytury i gazety, każda pozioma powierzchnia była
zastawiona kubkami, filiżankami i szklankami. Na
środku pomieszczenia, na wielkiej skórzanej kanapie,
w wymiętej pościeli leżała filigranowa dziewczyna
o długich jasnych włosach i olbrzymich błękitnych
oczach.
 Ty też będziesz się na mnie wściekać?  spytała
Simone.  Marc zawsze się wkurza.
 Położne nie wkurzają się na pacjentki, mamy
oficjalny zakaz. Lepiej cię zbadam.
 Nie zapraszałam ciebie, tylko Marca!
 Ale przyjechałam ja. I jak widzę ten śmietnik, to
myślę, że dobrze zrobiłam  oznajmiła, wskazując
opróżnioną do połowy butelkę wina, brudny kieli-
szek, miseczkę z resztką orzeszków i dwie otwarte
buteleczki z tabletkami.
 Lucy  odezwał się Marc niepewnie  może
byś...
 Może byś poszedł do kuchni i zrobił nam her-
baty  powiedziała kategorycznym tonem.  Zawo-
łam cię, gdybyś okazał się potrzebny.
Simone patrzyła na nią bazyliszkowym wzrokiem.
 Jesteś terrorystką!
 Jestem położną, już ci mówiłam. Chcę zadbać
o ciebie i o twoje dziecko. Jakie tabletki wzięłaś?
Kiedy i ile? A ile wypiłaś? Nie histeryzuj, tylko od-
powiadaj na pytania.
Simone wytrzeszczyła oczy, ale trochę spotulniała.
 Niedużo, może pół butelki. Nie mogłam zasnąć.
Lucy, co ty wiesz o moim życiu! Jestem nieszczęś-
liwa, przez ten wielki brzuch nie mogę się wcisnąć we
własne ciuchy, nie mogę chodzić na imprezy, zle
sypiam i...
 %7łycie to nie bajka  odparła Lucy cierpko,
oglądając buteleczki z tabletkami. Okazało się, że
w jednej było żelazo, a w drugiej łagodny środek
przeciwbólowy.  Pytałam, ile tego połknęłaś?
Simone zrobiła posępną minę.
 Nie wiem, ze dwie, bo zle się czułam. Potem
wzięłam jeszcze kilka.
 Niczego innego nie brałaś?
 Nie. Masz mnie za idiotkę? Wiem, co mówię.
 Owszem, mam. No, nic wielkiego by się nie
stało, nawet gdybyś połknęła całe opakowanie. Tym
razem ci się upiecze, nie musimy cię wiezć na płu-
kanie żołądka.
Simone zrobiła przerażone oczy.
 %7ładnych innych tabletek nie brałam, słowo!
 No dobrze. Teraz cię zbadam. Gdzie masz kartę
ciąży?
ZmierzyłaSimoneciśnienie i tętno  byływnormie.
 Potrzebuję próbki moczu. Idz do łazienki, po-
czekam. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl