[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Gordona, z trudem unosząc ciężkie powieki.
Gordon postawił na stoliku kubki z gorącym napojem i usiadł naprzeciwko dziewczyny.
- Nie będzie mnie tu William pouczał. Sam zauważyłem, że jesteś zmęczona. No, a teraz
pij!
Sharon podniosła kubek do ust. Gorąca herbata szybko ją rozgrzała, tak że aż policzki jej
poróżowiały.
- Dziękuję ci za herbatę, i nie tylko. Bez twojej pomocy nie dałabym sobie rady przy
porodzie.
79
Gordon wiercił się na krześle, mile połechtany pochwałą.
- Całkiem tu u ciebie przyjemnie - rzucił, rozglądając się po pokoju
- Mógłbyś mnie od czasu do czasu odwiedzić po pracy. Dotychczas nie miałam tu gości -
odparła zawstydzona. - Czuję się trochę osamotniona. Moglibyśmy pogawędzić na różne
tematy, napić się herbaty.
Zamruczał coś niewyraznie pod nosem, nie wiedząc, jak zareagować na tę propozycję.
- No, na mnie już czas - powiedział i wstał niechętnie. Zatrzymał się jednak przy
drzwiach.
- Pamiętasz, co ci radziłem ostatnio? Jak tam, znalazłaś już sobie kogoś?
- Ja... ja mam nadzieję, że mi się uda...
- Doskonale. Sama widzisz, że stajesz się tu coraz bardziej niezastąpiona.
Kiedy wyszedł, Sharon opadła bez sił na łóżko. Wydarzenia ostatnich godzin sprawiły, że
zapomniała o czymś ogromnie miłym: Peter dziś ją pocałował!
Kto wie, może uda jej się jednak pozostać na wyspie? I do tego u boku Petera!
Ale następnego dnia wszystkie jej nadzieje legły w gruzach.
Poranek nie zapowiadał niczego złego, przeciwnie: Gordon był w niezłym humorze, gdyż
Andy poprosił go, by został ojcem chrzestnym jego synka. Gdy Gordon wyszedł, w biurze
pozostali tylko Sharon i Peter, który, nie zwlekając, wziął dziewczynę w ramiona i
pocałował czule.
- Muszę już iść, Sharon. O której będziesz dziś wolna?
- Myślę, że jak zwykle około piątej.
- Dobrze, więc wybierzemy się na spacer. Mamy tyle spraw do omówienia, prawda,
kochanie?
Serce Sharon zabiło żywiej.
- Bardzo chętnie.
80
- Och, Sharon, musisz dzisiaj się chyba zabarykadować. - Peter przytulił dziewczynę do
siebie. - Wieczorem przypływa statek, jest wypłata i mężczyzni pewnie pójdą na piwo.
Wiedzą, że mieszkasz tu sama, więc musisz bardzo uważać.
- Statek? I znowu z kobietami na pokładzie?
- No tak. A potem zacznie się zabawa. Ale my tam chyba nie pójdziemy.
- Dla mnie spacer byłby dużo przyjemniejszy.
Sharon była tego dnia inna: podekscytowana i uśmiechnięta. Gordon obserwował ją
ukradkiem znad filiżanki kawy, Peter zaś porozumiewawczo puszczał do niej oko, ale się
nie odzywał.
Po południu grupy mężczyzn pociągnęły na nabrzeże. Peter także tam poszedł, gdyż jak
zwykle miał przywitać nowo przybyłe kobiety. Sharon obserwowała wszystko z okna
biura, wzdychając od czasu do czasu.
Gordon także podszedł do okna i stanął obok Sharon.
- Znowu ten cyrk! Mam już tego dosyć. Ta maskarada zabiera zbyt dużo czasu - rzekł
sucho.
Minęła dłuższa chwila, zanim kobiety zeszły na ląd. Potem wszyscy powoli ruszyli w
kierunku osady.
Sharon z łatwością odróżniała wysoką postać Petera wśród tłumu.
- Teraz Peter z kimś rozmawia - zauważyła.
- To jakaś kobieta - dodał Gordon. - Ale się rozgadała!
Była to młoda, żywo gestykulująca osoba. Im mniejsza dzieliła ją i Petera odległość od
biura, tym więcej szczegółów sylwetki dostrzegała Sharon: ciemne, lśniące włosy,
wielkie, niewinne oczy wpatrzone w Petera i jego z sekundy na sekundę zmieniającą się
w chmurę gradową twarz.
Sharon skuliła się nagle, instynktownie odwróciła się do Gordona i przytuliła do niego.
Gordon przytrzymał ją za ramiona i zmusił, by spojrzała mu w oczy.
- Co się stało, Sharon?
Jej wzrok wyrażał najgłębsze przerażenie.
81
- O, Gordon, to niemożliwe!
- Co takiego?
- Ta dziewczyna koło Petera to... Linda Moore!
82
ROZDZIAA X
- Idzie tu z nią. Nie rozumiem, po co? - powiedział poirytowany.
Sharon wróciła na swoje miejsce za biurkiem. Myśli jak szalone wirowały jej w głowie.
Miała ochotę uciec na koniec świata, ale jednocześnie wiedziała, że nadejdzie taki dzień,
kiedy będzie musiała stanąć oko w oko z Lindą.
Peter wszedł do biura, za nim kroczyła Linda. Ubrana na czarno, skromnie, stanęła
pośrodku pokoju z miną skrzywdzonej dziewczynki.
Dygnęła przed Gordonem i zaczęła:
- Dzień dobry. Nazywam się Linda Moore. Zwierzchnik pana był tak miły i pozwolił mi tu
przyjść. Obiecał także mi pomóc. Bo, widzi pan, ja jestem taka wrażliwa i nie mogę
mieszkać pod jednym dachem z całą tą podejrzaną hołotą, więc może mogłabym
zatrzymać się tutaj albo przy szpitaliku? Chętnie pomogę, gdyż zajmowałam się
pielęgniarstwem...
Peter, trochę zmieszany, mrugnął porozumiewawczo do Gordona.
- Lindo, to nie ja jestem zwierzchnikiem pana Gordona Saint Johna, lecz on jest moim.
Niewinne oczy Lindy skierowały się ponownie na Gordona. Dziewczyna przypatrywała
mu się badawczo, wyraznie starała się wyczuć jego nastawienie.
- Och, najmocniej przepraszam! Czy zatem sądzi pan, że będzie to możliwe? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl