[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przytulił ją mocno i z bijącym sercem czekał na koniec burzy.
Grace słuchała stukotu deszczu w dach ciężarówki. Ten dzwięk ją
uspokajał. Otaczały ją ramiona Randa. Nie zaznała dotąd takiego
radosnego nastroju.
86
RS
- Wszystko w porządku? - Pocałował ją w skroń.
- Mhm. - Na więcej nie było jej stać. Poczuła, że się uśmiechnął.
- Uznaję, że to znaczy: tak.
- O, tak. A jak u ciebie?
- O, tak.
Teraz ona się uśmiechnęła. Przytuliła się do niego, a on głaskał ją po
plecach.
- Naprawdę musisz ściągnąć te ciuchy.
- Kobieto, mogłabyś mi dać chociaż parę minut? -Roześmiał się.
Grace poczuła, że się rumieni.
- Nie o to mi chodziło. Są całkiem mokre, myślałam, że wolałbyś się
przebrać.
- Nie bój się, zaraz je zdejmę - mruknął i uśmiechnął się do niej. -
Jesteś urocza, kiedy się rumienisz.
Zarumieniła się jeszcze bardziej i pochyliła głowę, żeby tego nie
dostrzegł.
- Grace... - powiedział, nagle poważniejąc.
Nie teraz, zaklinała w duchu, zamykając oczy. Proszę, nie teraz. Jeśli
poczęstuje ją przemową o samotnym wilku, który nie potrafi się
ustatkować, chyba zwariuje.
- Doskonale się spisałaś w kanionie.
Spojrzała na niego i dostrzegła w jego oczach szczery podziw.
- Aatwo byłoby spanikować - ciągnął. - Konie pędziły na ciebie,
woda się podnosiła i trzeba było wracać w czasie burzy. Ale nie
spanikowałaś.
- Zbyt się bałam, żeby panikować - wyznała.
87
RS
- Jesteś niezwykłą kobietą, panno Grace Sullivan.
- Przecież byłam z tobą, Rand. - Dotknęła jego warg. - Wiedziałam,
że ci się uda. Dlatego się nie bałam.
Zmrużył oczy, a potem pocałował ją tak, że poczuła w całym ciele
dreszcze.
- Mówiłeś, że ile minut ci trzeba? - spytała bez tchu. Odpowiedział,
zsuwając dłonie na jej biodra i wślizgując się pod nią. Tulili się oboje do
siebie, drżąc.
Kocham cię, Randzie Blackhawk.
Ale tym razem nie powiedziała tego na głos. Zatrzymała te słowa dla
siebie, modląc się, żeby może znalazł się gdzieś w jego sercu maleńki
kącik dla niej.
Spali w kabinie objęci, aż burza minęła. Kiedy się wreszcie obudzili,
Grace włożyła nową koszulkę i dżinsy,usiłując zrobić coś z włosami. Rand
też znalazł suche ubranie. Słońce zaczynało już wyglądać przez chmury, a
powietrze wypełniał zapach mokrej ziemi.
Ogier stanął dęba na widok ludzi, a klacze i zrebaki zbiły się w
gromadkę, rżąc nerwowo. Rand powoli podszedł do koni, nie patrząc im w
oczy. Rzucił im naręcze siana i wycofał się. Rozproszyły się, prychając,
ale zapach jedzenia przyciągał je nieodparcie. Wkrótce przepychały się do
niego niecierpliwie. Kiedy Rand ponownie rzucił dwa naręcza siana,
znowu się rozproszyły, ale wróciły do jedzenia, które pochłonęły z
apetytem.
Grace siedziała na kamieniu i obserwowała, jak jedzą. Klacze były
gniade, jeden zrebak gniady, drugi kasztanowaty. Wszystkie były chude, a
88
RS
ich matową sierść znaczyły łyse plamy. Klacze i zrebaki nosiły ślady
ugryzień - ogier krótko trzymał swoje stado.
Dzikie mustangi nie należą do szczególnie ładnych koni, ale dla
Grace były piękne.
Rand podszedł i objął ją ramieniem. Pachniał sianem i końmi.
Uśmiechnęła się.
- Zginęłyby tam - powiedziała cicho.
- Ale żyją.
- Dzięki tobie.
- Nie, Grace. Może zapomniałaś, ale na początku odmówiłem. To ty
się nie poddałaś, więc to ty je naprawdę uratowałaś, nie ja.
Nie zgadzała się z nim, ale postanowiła nie oponować. Położyła
głowę na jego piersi i cieszyła się sukcesem.
- Okropnie się rządzi - zauważyła, widząc, jak ogier zagania swoje
klacze i zrebaki, szczypiąc je zębami i grzebiąc nogą w ziemi.
- Chce mieć pewność, że trzymają się blisko - wyjaśnił Rand. - Jest
od nich silniejszy i mądrzejszy. Jego zadaniem jest je chronić.
- To powiedział prawdziwy mężczyzna - drażniła się z nim Grace.
Ale takie prawa rządziły końskim światem. Ogier przewodnik był
zazwyczaj najsilniejszym i najinteligentniejszym zwierzęciem w stadzie.
Jednak Grace nie uważała, by obowiązywało to w świecie ludzi.
- yrebaczki są śliczne, prawda? - spytała z roztargnieniem. - Na
pewno szybko znajdziemy na nie chętnych.
Poczuła, jak zesztywniał. Wpatrywał się w konie, zaciskając mocno
wargi.
- Rand?
89
RS
Przez chwilę milczał, potem westchnął ciężko.
- Pomyślałem o Lizzie. Z nią pewnie było tak samo. Była taka
śliczna. Wyobrażam sobie, że było na nią mnóstwo chętnych.
Dostrzegał widać podobieństwo losów koni i swojego rodzeństwa. A
teraz, gdy wiedział, że brat i siostra żyją, martwił się, co się z nimi stało.
- Do kogo była podobna? - spytała Grace, nie odrywając oczu od
koni.
- Miała niebieskie oczy, jak mama - powiedział cicho Rand. - Wtedy
miała jaśniejsze włosy niż ja i Seth. Mama mówiła, że takie same miała
babcia Cordelia w Walii. Nie czarne, tylko ciemnobrązowe. Nawet jako
dziecko miała egzotyczną urodę.
- Będzie cię pamiętała, Rand - oznajmiła Grace z przekonaniem. -
Może nie tak dobrze, jak Seth, ale kiedy cię spotka, jej serce będzie
wiedziało, kim jesteś.
Kiedy cię spotka". Rand poczuł bicie serca. Jeszcze nie podjął
decyzji, nie pozwolił sobie nawet o niej myśleć, odkąd opowiedział Grace
o rodzeństwie.
Grace pogładziła go po ramieniu i poczuł, jak odpręża się pod jej
dotykiem. Przypomniał sobie, jak płakała zeszłej nocy. W jego dorosłym
życiu żadna kobieta tego nie zrobiła. Widywał łzy złości, frustracji, oraz
takie, które miały nim manipulować, ale nigdy łez współczucia.
No i wyznała, że go kocha.
Powiedziała te słowa w chwili uniesienia, gdy wyprowadzili konie z
kanionu. Czy naprawdę tak czuła?
Oczywiście, że nie. Po prostu dała się ponieść chwili - uznał. Może i
wydaje jej się, że go kocha, ale nie wierzył w prawdziwość jej uczuć. Za
90
RS
bardzo się różnili, pochodzili z dwóch odległych światów. Z czasem
różnice przesłoniłyby uczucia, jakie jej zdaniem żywiła wobec niego.
Niedługo on wyjedzie z powrotem do San Antonio, a ona wróci do
Dallas. Wiedział, że nigdy jej nie zapomni.
Postawił ją na nogi, a ona wtuliła się w jego ramiona. Pocałował ją
delikatnie.
- Dziękuję. Nie przyjechałbym tu, gdyby nie ty. Mary miała rację,
mówiąc, że muszę mieć czas do namysłu. W takim miejscu człowiek
nabiera dystansu do spraw.
- Czy to znaczy, że podjąłeś decyzję w sprawie wyjazdu do Wolf
River?
Skinął głową.
- Zatrzymam się tam w drodze do San Antonio. Przynajmniej
dowiem się, co ten prawnik ma do powiedzenia.
- Och, Rand. - Miała łzy w oczach. - Tak się cieszę.
Ale miała też w oczach smutek. Domyślał się, że rozumiała,
dlaczego wkrótce każde z nich ruszy swoją drogą.
Zwiadomość, jak bliska jest ta chwila, uderzyła go jak piorun.
Przycisnął ją do siebie i pocałował jak najmocniej. Przytuliła się,
odwzajemniając pocałunek z desperacją. Wziął ją na ręce i ruszył w stronę
samochodu.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]