[ Pobierz całość w formacie PDF ]
przedyskutować tę sprawę i zatrzymać ją w rodzinie.
Liz zbladła i chwyciła męża za rękę.
- Czy to znaczy, że odniosłeś większe obrażenia, niż się nam przyznałeś?
- Nie. Nie chodzi o mnie, mamo. Chodzi o dziecko. Jamie nie jest moją
córką.
- Nic nie rozumiem. W liście do Patti napisałeś, że przyjeżdżasz ze swoim
dzieckiem - powiedziała bezradnie Liz.
- Wobec tego czyje to dziecko? - zapytał ojciec.
- To córka kolegi, z którym pracowałem. Zarówno on, jak i matka małej
nie żyją. Nie miał kto się nią zająć, więc uznałem, że powinna wychować się w
kraju ojca.
- Co się stało z jej rodzicami? - chciał wiedzieć Paul. - Dlaczego podjąłeś
taką decyzję? Przecież to wielkie obciążenie. Zwiat stoi przed tobą otworem, nie
chcesz chyba obarczać się cudzym dzieckiem? Pomyśl o swoich planach, o
podróżach, o wszystkich miejscach, jakie chciałeś jeszcze zobaczyć.
- Kim była jej matka? Dlaczego powiedziałeś wszystkim, że to twoja
córka? Jak udało ci się wywiezć ją stamtąd i przywiezć do kraju? - Liz była
wyraznie skonfundowana.
- Jej matka była Arabką. Rozchorowała się po urodzeniu dziecka. Kiedy
zginął ojciec małej, zmieniła wpis w metryce urodzenia i podała moje nazwisko,
żeby umożliwić mi wywiezienie Jamie do Stanów. Ułatwi mi to także
załatwienie adopcji.
- Adopcji?
- Dobry pomysł, synu - pochwalił Paul. - Nie masz możliwości zajmować
się dzieckiem.
- Dlaczego nie wzięła jej rodzina matki? Albo rodzina ojca, jeśli ma
chować się w Stanach? - dopytywała się Liz.
Jared z zakłopotaniem potarł kark.
- Oboje nie mieli żadnej rodziny - powiedział krótko.
Spojrzał na Jenny ostrzegawczo, żeby nie ważyła się przeczyć.
Jenny wzruszyła nieznacznie ramionami. Nie miała zamiaru się wtrącać.
To jego sprawa, co powie swoim rodzicom.
- A więc ty pospieszyłeś z pomocą?
- Zobowiązałem się zapewnić jej dobrą opiekę i szczęśliwy dom.
- To dziecko Jima Draydona, tak? - domyśliła się nagli Liz. - Nie
zrobiłbyś czegoś takiego dla nikogo innego. Dobry Boże, wprost nie mogę w to
uwierzyć! Czy Margaret wie?
- Margaret nie ma o niczym pojęcia. To główna przyczyna, dla której
pozwoliłem, aby uznano mnie za ojca - powie dział szybko Jared. - Nie wolno
wam puścić pary z ust, rozumiecie?
- Nie - zachmurzyła się Liz. - Nic z tego nie rozumiem. Jared usiadł na
oparciu sofy i zaczął opowiadać po kolei o tym, co zaszło. Widać było, że matka
nie aprobuje jego podszywania się pod ojca Jamie. Wyraziła swój gniew na Jima
i troskę, że Margaret całkiem się załamie, jak się o wszystkim dowie.
- Margaret nie musi o niczym wiedzieć - przekonywał ją Jared. - Zgodnie
z metryką urodzenia ja jestem ojcem. Nikt nie będzie tego kwestionować, jeśli
nie damy powodu.
- Ja z pewnością niczego Margaret nie powiem. Uwielbiała Jima.
- I dzieciaki też - dodał ponuro Paul. - Moim zdaniem, mężczyzna
powinien zachowywać się odpowiedzialnie w stosunku do rodziny. Jim do tego
nie dorósł.
- Tato, to nie ma teraz znaczenia. Jim nie żyje, a nam pozostaje tylko
chronić Margaret i dzieci. Jamie jest bardzo ładnym i udanym dzieckiem.
Znajdę jej kochający dom i wszystko dobrze się skończy.
Liz patrzyła na niego bez słowa przez dłuższą chwilę.
- A może byś ją zatrzymał? Jim był twoim najlepszym przyjacielem. Z
pewnością wolałby, żebyś ty chował jego dziecko, a nie obcy ludzie.
Jared rzucił szybkie spojrzenie na Jenny, która uśmiechnęła się niewinnie.
Jak widać, kobiety mają wspólny punkt widzenia.
- To nie ma sensu, mamo. Jak tylko noga mi się zrośnie, wracam na Bliski
Wschód.
- Kiedy wreszcie masz zamiar zamieszkać tu na stałe? Najwyższy czas,
żebyś się ustatkował i przestał włóczyć po obcych krajach. Zupełnie cię nie
rozumiem.
- Mamo, nie wracajmy teraz do naszych odwiecznych sporów.
- Daj mu żyć po swojemu, Liz - wtrącił jego ojciec. Chłopak jest wolny
jak ptak, może sobie jezdzić, dokąd zechce, i robić wszystko, co mu się podoba.
Szkoda, że ja nie miałem okazji zwiedzić tyle świata.
Na górze rozległ się cichy płacz i Jenny szybko się podniosła. W samą
porę. Nie będzie musiała tego wysłuchiwać.
- Pójdę przewinąć Jamie i zaraz ją przyniosę.
Jared odprowadził ją wzrokiem aż do szczytu schodów i dopiero po chwili
zorientował się, że matka przygląda mu się badawczo.
- Co?
- Aadna kobieta - zauważyła Liz.
- Tak, zgoda. Jenny jest piękna, inteligentna, dowcipna i bardzo troskliwie
opiekuje się dzieckiem. Miałem szczęście, że Patti ją znalazła.
- Słyszę w tym jakieś ale".
- Mamo, jak tylko wyzdrowieję, wracam do roboty. W najbliższych
dniach zlecę mojemu adwokatowi sprawę adopcji. Z początkiem nowego roku
szkolnego Jenny będzie już w Whitney. To wszystko. %7ładnych ale". Po prostu
nic więcej.
Oprócz tygodni, które pozostają. Nie mógł się już doczekać, żeby zostać z
Jenny sam na sam. Rozmawiać z nią, śmiać się i kochać do póznej nocy.
Wykorzystać w pełni wolne chwile przed powrotem do siermiężnego życia na
Bliskim Wschodzie.
Wstał i przesiadł się na fotel, który opuściła Jenny. Z rosnącym
zniecierpliwieniem zerkał na schody. Czemu ona się tak guzdrze?
- Adwokat powiedział ci, jak długo może potrwać sprawa adopcji? -
zapytał Paul.
- Jeszcze się z nim nie skontaktowałem.
- Dlaczego? Takie rzeczy mogą się ciągnąć tygodniami, a może i dłużej.
Chyba nie chcesz, żeby ci to uniemożliwiło powrót do pracy?
- Nie ma pośpiechu. Jeszcze nie wyjeżdżam. Zresztą Jenny zawsze może z
nią tu zostać nawet pod moją nieobecność. Zaczyna pracę dopiero we wrześniu.
Jenny zeszła z góry, niosąc dziewczynkę. Ubrała ją w szydełkową
sukienkę zrobioną przez panią Giraux, a na włosach zawiązała jej różową
wstążeczkę.
- Oto Jamie - przedstawiła ją i zaniosła do Liz. Mała była trochę marudna,
ale nie płakała.
- Jakie urocze maleństwo... - roztkliwiła się Liz, biorąc ją na ręce. -
Popatrz, Paul, czyż nie jest słodka? Uważam, że powinieneś jeszcze raz
przemyśleć swoją decyzję - zwróciła się do Jareda. - Przecież to dziecko Jima.
Myślę, że on wziąłby twoje dziecko na wychowanie, gdyby ciebie i nas
zabrakło.
- Nie mam takiej możliwości - pokręcił głową Jared.
- Gdybyś się ożenił, żona mogłaby zająć się dzieckiem podczas twoich
wyjazdów - wtrącił Paul.
Jenny powiodła po nich wzrokiem i wycofała się cicho do kuchni. Nie
miała zamiaru brać udziału w tej dyskusji. Przygotowując butelkę, mimo woli
słyszała rozmowę z sąsiedniego pokoju. Było jasne, że rodzice Jareda
[ Pobierz całość w formacie PDF ]