[ Pobierz całość w formacie PDF ]

comte.  Wiem, że jest panu niezmiernie wdzięczny za
uprzejmą pomoc wujowi.
Le comte wyciągnął przed siebie obie ręce w typowo
francuskim, teatralnym geście i dodał:
 Możecie sobie państwo wyobrazić jego uczucia,
kiedy się dowiedział, że odziedziczył ten wspaniały dom
razem ze wszystkimi jego skarbami i rozległym majątkiem.
 Z pewnością był zachwycony!  odezwała się
Klarysa chłodno.
 Zachwycony to mało. Przecież on się znajdował
na skraju prawdziwej głodowej nędzy. Gdy dotarła do
niego wiadomość o śmierci czwartego markiza Maw-
delyn, skakał z radości tak wysoko, że mógłby prze
skoczyć księżyc!
Klarysa pomyślała, że wypadałoby raczej, by kuzyn
Gwidon okazał choć odrobinę smutku na wieść o zgonie
wuja. W końcu markiz był dla niego zawsze bardzo
dobry. I na dodatek bez ustanku spłacał jego długi.
 Gwidon ma szczęście!  ciągnął le comte z nutką
zazdrości w głosie.  Dogodny to dla niego zbieg
okoliczności, że zabito w Indiach piątego markiza
Mawdelyn akurat wtedy, gdy nasz przyjaciel był bez
grosza przy duszy.
 Bardzo lubiłam Waldemara  powiedziała Klary
sa cicho  tak jak i każdy w tym domu i w tym
miasteczku. Wszyscy gorzko płakali, kiedy dotarły do
nas wieści o jego śmierci.
 76 
 Wy, Anglicy, macie zdaje się takie powiedzenie:
 fortuna kołem się toczy". Prawdziwy szczęściarz z tego
Gwidona!  Trudno było nie usłyszeć w głosie hrabiego
wyraznej zawiści.
Klarysa, mimo że nie skończyła śniadania, podniosła
się od stołu.
 Czy możemy już iść do koni, tatku? Wiem, że
masz mi o nich wiele do opowiedzenia.
 Nie zechcesz na mnie zaczekać, o piękna pani? 
spytał le comte błagalnym tonem.  Chciałbym cię
ujrzeć dosiadającą rumaka jak Amazonka lub może
raczej jak prawdziwa bogini.
 Chyba zaczekamy z przejażdżką na gospodarza 
odparła Klarysa.  Na razie tatko i ja nie będziemy
jezdzić, tylko obejrzymy konie.  Mówiąc to podeszła
do wyjścia.
Ojciec ruszył w jej ślady i gdy już zamknął drzwi od
zewnątrz, odezwał się cicho:
 A to smarkacz! Pasożyt! Nie ma prawa się do
ciebie tak poufale odzywać!
 Masz całkowitą rację, tatku  przyznała Klary
sa  i myślę, że wykazał zupełny brak dobrych manier,
gdy będąc gościem kuzyna Gwidona, mówił o nim w ten
sposób.
 Dlaczego na każdym kroku musimy znosić obec
ność tych obcych ludzi w klasztorze?  mruknął puł
kownik Templeton gniewnie.
Klarysa milczała. Wiedziała, że ojciec, podobnie jak
ona, nie może przeboleć śmierci Waldemara.
Pamiętała, jakim wspaniałym Waldemar był jezdzcem.
I jak zawsze się nią opiekował, kiedy razem wyruszyli na
przejażdżkę. Nie pozwalał jej skakać przez przeszkody
 77 
zbyt wysokie dla jej konia, czekał na nią, jeśli jego
wierzchowiec był szybszy...
Miała pewność, że ojciec się nie mylił: zarówno kuzyn
Gwidon, jak i le comte nie pasjonowali się jezdziectwem.
Co oznaczało, jak sobie z przykrością uświadomiła, że
nie potrafią należycie docenić wspaniałych koni, wśród
których większość stanowiły najpiękniejsze angloaraby.
Zastanowiła się chwilę, czy zasugerować ojcu, że
kuzyn Gwidon może zechcieć wystawić konie na sprze
daż. Wówczas ojciec mógłby wystąpić z propozycją
kupna. Zakrawało to trochę na ironię losu, bo nabywał
je przecież specjalnie dla markiza Mawdelyn.
Klarysa nie mogła znieść myśli, że z takim trudem
dobierane stado uległoby rozproszeniu. Dzielne wierz
chowce mogły trafić do nieodpowiednich właścicieli,
którzy by może nie potrafili rozpoznać ich zalet. Nie
mówiąc już o tym, że przecież pewni ludzie bywają
okrutni wobec zwierząt...
Jej ojciec nigdy nie sprzedałby konia nie znając nabyw
cy i nie mając pewności, że nowy właściciel będzie się ze
zwierzęciem obchodził równie troskliwie jak on sam.
I znów poczuła obok siebie obecność świętego opata
Mawdelyn. Wyraznie jej nakazywał zachować milczenie.
Masztalerz prowadził Klarysę i pułkownika Temple-
tona od boksu do boksu. Rozprawiali o koniach i o ich
zaletach, tak jak to czynili tyle razy wcześniej.
Minęło półtorej godziny, zanim w stajniach pojawili
się Gwidon i le comte. Obaj ubrani byli bardzo eleganc
ko, zbyt szykownie jak na zwykłą wiejską przejażdżkę,
podczas której nikt im się nie miał specjalnie przyglądać.
Z nikim przecież nie byli umówieni.
Przyprowadzono im do inspekcji najlepsze wierz-
 78 
chowce. Nareszcie wyruszyli. Przed klasztorem puścili
się cwałem.
Klarysa musiała przyznać, że kuzyn Gwidon bardzo
dobrze wygląda na koniu. To samo trzeba było powie
dzieć o hrabim.
Obaj jednak odmówili skoków przez krzewy na na
stępnym polu. Kiedy pułkownik Templeton i Klarysa
pochłonięci byli tym zajęciem, oni bezustannie się uspra
wiedliwiali. Gwidon chciał  poznać się z koniem", zanim
wraz z nim dokona czegoś szczególnego, le comte
natomiast stwierdził, że nie ma nastroju do energicznych [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • gabrolek.opx.pl