[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dząc, iż Connor nie jest entuzjastą posiadania dzieci.
Może z tego powodu doszło między nim a żoną do
rozwodu? - Czy twoja żona pracowała?
- O tak. Carol ma wysokie aspiracje. Jest bardzo
poszukiwaną dziennikarką, pisuje do kobiecych pism.
Zeszli tymczasem ze stoku i dotarli do biednej zanie-
dbanej chaty otoczonej równie zaniedbanym ogrodem.
Drzwi były uchylone. Z wnętrza płynęła muzyka.
Victoria zapukała.
- Dzień dobry! - zawołała. - Jest ktoś w domu?
Muzyka nagle ucichła. Po chwili drzwi się otwo-
rzyły i ujrzeli przestraszoną twarzyczkę Evie.
- Po co pani przyszła? - zapytała opryskliwym
tonem. - A to kto? - dodała, spoglądając na Connora
z wyrazną niechęcią.
- Doktor Saunders i ja razem prowadzimy przy-
chodnię. Wyszliśmy z psem na spacer, a przy okazji
zajrzałam, żeby zapytać, jak się miewasz. Nie przy-
szłaś się pokazać.
- Już mi przeszło. Nie miałam po co przychodzić.
W głębi domu zapłakało dziecko, po czym zza
pleców Evie wyłonił się mały, może dwuletni chłop-
czyk. Ssąc palec, wpatrzył się w obcych ludzi wiel-
kimi ciemnymi oczami.
- Darius, wracaj do mamy! - zawołała Evie, po-
chylając się nad małym.
- Czy mogłabym wejść na minutę? - zapytała
Victoria. - Chciałabym porozmawiać z twoją mamą.
- Mama jest zajęta. - Evie robiła wrażenie prze-
straszonej.
S
R
- Tylko na parę...
- Co to za ludzie, Evie? - odezwał się ze środka
kobiecy głos.
Oczy Evie i Victorii się spotkały.
- Spytaj mamę, czy zgodzi się z nami porozma-
wiać. Niczego od was nie chcemy, tylko dowiedzieć
się, czy czegoś wam nie trzeba.
- Pójdę zapytać.
Victoria i Connor zostali sami. Przez uchylone
drzwi widać było kamienną podłogę, a w głębi pros-
ty drewniany stół. Wnętrze wyglądało biednie, ale
schludnie. Ze środka dobiegał szmer prowadzonej
półgłosem rozmowy. Po dłuższej chwili do sieni wy-
szła ciemnowłosa kobieta o niezdrowej ziemistej ce-
rze. Szła z trudem, opierając się na lasce.
- Pani jest pewnie matką Evie - odezwała się
Victoria. - Przyszłam zapytać, czy już wyzdrowiała.
- Niepotrzebnie się pani fatygowała. - Smutna
kobieta mówiła z wyraznym obcym akcentem. - Evie
jest zdrowa. Nie wiem, po co chodziła do przychodni.
- Była u mnie bez pani wiedzy? Jeśli nawet, to
dobrze zrobiła. Miała ostre zapalenie gardła.
- Nie wiedziałam - odparła kobieta.
- To szkoda. I byłoby lepiej, gdyby przyszła z pa-
nią - zauważyła Victoria. - Ale rozumiem, że to
może być dla pani zbyt trudna wyprawa.
Kobieta niechętnie zaprosiła ich do środka. Wyczu-
wało się w niej napięcie, jakby się czegoś obawiała.
- Wyglądasz o wiele lepiej - powiedziała Vic-
toria do Evie po wejściu do pokoju. - Parę dni temu
widziałam, jak wychodziłaś ze sklepu. Zawsze sama
robisz zakupy?
S
R
- Czasami - odparła Evie, niepewnie zerkając na
matkę.
Victoria popatrzyła z kolei na wspartą na lasce
panią Gelevska. Kobieta miała zniekształcone i miej-
scami opuchnięte palce.
- Widzę, że cierpi pani na reumatoidalne zapale-
nie stawów - zauważyła. - Bierze pani leki? Wiem,
jakie to bolesne.
- Można wytrzymać - mruknęła kobieta.
- Mogłabym dać pani środek na złagodzenie ob-
jawów. A po zbadaniu krwi przepisać kurację.
- Mamo, zgódz się. Wiem, jak cierpisz - wyszep-
tała Evie. - Pani doktor chce ci pomóc.
Kobieta zawahała się.
- Czy musiałabym się zarejestrować? - spytała.
- Czy to jakiś problem?
Matka i córka wymieniły niepewne spojrzenia.
- Nie chcę, żeby władze wiedziały, że tu miesz-
kamy. Nie wiem, czy mamy pozwolenie na pobyt.
- Obywatele większości europejskich krajów nie
potrzebują pozwolenia - wyjaśniła Victoria, wyjmu-
jąc z torby bloczek z receptami. - Skąd pani przyje-
chała?
- Z Polski, dwa lata temu. Ale potem mój mąż
zmarł, a ja nie znam się na tutejszych prawach - od-
parła pani Gelevska, ocierając łzy.
- Bardzo pani współczuję. Rozumiem, jak musi
wam być trudno. Czy ktoś, oprócz Evie, pomaga pani
w zakupach i prowadzeniu domu?
Kobieta opadła na krzesło, zasłaniając twarz rę-
koma.
- Wiedziałam! -jęknęła. -Chcecie odebrać mi
S
R
dzieci. Uważacie, że nie potrafię im zapewnić właś-
ciwej opieki. Dlatego przyprowadziła pani ze sobą
tego człowieka? - zapytała, wskazując Connora.
- Ależ proszę się nie obawiać! - zapewniła ją
zaskoczona Victoria. - Doktor Saunders jest leka-
rzem, moim kolegą z przychodni. Przyszliśmy zapy-
tać o zdrowie córki.
- Nie oddam dzieci do domu opieki! - zawołała
zapłakała kobieta. - Już raczej odeślę je do mojej
siostry. Ale będę za nimi tęsknić.
Victoria spojrzała pytająco na Connora, który ski-
nął głową.
- Proszę tak nie mówić - powiedziała. - Napraw-
dę chcemy pani pomóc. Wiem, że to piękne miejsce,
ale zbyt odległe od centrum. Zwrócimy się do miejs-
cowych władz, żeby przydzielono pani mieszkanie
w dogodniejszym miejscu.
- A oni powiedzą, że nie potrafię się zaopiekować
Evie i Dariusem.
- Nie zrobią tego - zapewniła ją Victoria. - Mogą
wam natomiast pomóc. Chyba nie muszę pani prze-
konywać, że córka ma za dużo pracy jak na swój
wiek.
- Przecież wiem. - Pani Gelevska zwróciła na
Victorie badawcze spojrzenie. - Na pewno nie od-
biorą mi dzieci?
- Proszę mi pozwolić przedstawić waszą sytua-
cję w urzędzie opieki społecznej, a oni ułożą plan
pomocy.
Mały Darius nagle się rozkaszlał, na co Connor
usiadł na krześle, sadzając sobie malca na kolanach.
- Nieładnie to brzmi. Pewnie zaraziłeś się od
S
R
siostry, ale zaraz znajdzie się na to rada - powie-
dział, wsuwając rękę do kieszeni i wyjmując z niej
małego drewnianego misia. - Proszę, to dla ciebie.
Ma na imię Charlie i też kaszle. Dobrze się nim
opiekuj.
- Mam misia - dumnie oświadczył Darius, uśmie-
chając się szeroko.
- Zawsze mam w kieszeni jakąś zabawkę dla ma-
łych pacjentów - wyjaśnił Connor, zwracając się do
Victorii i matki Evie.
Victoria spojrzała na niego ze zdziwieniem. Czu-
łość, jaką Connor okazał małemu, zdawała się prze-
czyć jej wcześniejszemu przypuszczeniu, że ma obo-
jętny stosunek do dzieci. Dlaczego dał jej do zro-
zumienia, iż ani on, ani jego żona nie chcieli mieć
dzieci? Uznawszy jednak, że to nie jej sprawa, usiad-
ła i zabrała się do wypisywania recept.
- To są leki dla pani i dla Dariusa. Sama zaniosę
recepty do apteki, a oni dostarczą pani lekarstwa do
domu. Evie nie musi po nie chodzić - wyjaśniła.
- I proszę się nie martwić. Za parę dni wpadnę
i wszystko sobie dokładnie omówimy.
- Dziękuję, bardzo dziękuję - wyszeptała pani
Gelevska, odprowadzając Victorie i Connora do
drzwi.
- Biedna kobieta, taka samotna i zagubiona - rzek-
ła Victoria po wyjściu z domu. - Muszę porozmawiać
z opiekunką społeczną.
- Powinnaś postępować bardzo delikatnie - zwró-
cił jej uwagę Connor.
- Tak, wiem - mruknęła. - Ale trzeba im jakoś
[ Pobierz całość w formacie PDF ]