[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jak to, pański syn? Ojciec mojego wnuka spędza z nami Wigilię. To narzeczony
mojej córki.
- Nieprawda - powtórzyła Joe dwukrotnie. O wiele za cicho.
Zorro ryknął. Brzmiało to raczej jak donośne westchnienie szaleńca. Odepchnął
mamę. Mikę wcisnął się w kąt przedpokoju. Chłopak skierował się do salonu. Joe tuż
za nim.
220
- Engel, nie rób tego, błagam! - wołała.
Zorro wkroczył do salonu. Alex stał po drugiej stronie stołu.
- Więc to ty, pętaku! - syknął Zorro i rzucił się przez stół, zawadzając o choinkę.
Dopadł Aleksa i uniósł niczym kukłę. Cisnął go przez pokój. Alex wylądował na
porcelanowym bernardynie, rozbijając go na milion kawałków.
Joe uwiesiła się na ramieniu Zorro.
- Błagam, zostaw go. On niczemu nie jest winien. -Ale ten nie zwracał na nią uwagi.
- Wzywam policję! Wzywam policję! - piszczał Mikę ze swego kąta. Zorro walnął
go parę razy. Tamten skulił się na podłodze, krzycząc: - Ratunku! Napad!
Mama zakryła twarz dłońmi. Zorro odepchnął ją na bok i skierował się do wyjścia.
Joe puściła go.
Pobiegła za nim. Widziała, jak zbiega po schodach, nie oglądając się za siebie.
Chwyciła się mocno poręczy i krzyknęła w jego stronę:
- Ten pętak mnie nie dotknął! Nikt mnie nie dotknął! Joe pobiegła do swojego
pokoju i rzuciła się na łóżko.
Najchętniej wybuchnęłaby płaczem, gdyby tylko mogła. Nie zastanawiała się, co
robi. Wiedziała tylko, że nie wróci więcej do tego parszywego pokoju, nie spojrzy na
tę obleśną bandę. Nie pojedzie też z tym pętakiem do hotelu, nie usiądzie na bidecie,
gdy tamten zrobi swoje.
Spakowała klatkę z Django do czerwonej torby. Ubrała Dawida. Gdy chwytała za
klamkę, usłyszała zapłakany głos mamy:
- Co ty wyprawiasz?
Joe chwyciła z garderoby swój płaszcz. Mikę chwiejnym krokiem wytoczył się z
kuchni, przyciskając do oka torebkę z lodem. Alex najprawdopodobniej już się zmył.
- Czy ona zamierza lecieć za tym bandytą? - spytał Mikę.
- Na to wygląda - odparła zrezygnowana mama.
- Z dzieckiem? Dzwonię na policję.
221
'C-
30
Zorro pojechał prosto na Alex. Ukucnął skulony, opierając się plecami o kamienny
brzeg fontanny. Był sam na placu. Gdzieniegdzie stały jeszcze opustoszałe
świąteczne stragany. Pomalowane na brązowo, miały czerwone daszki. Wyglądały
jak osiedle ubogich karłów. Gdzie tylko się dało, umieszczano wizerunek świętego
Mikołaja. Jego policzki były tak czerwone, jakby zasnął pod kwarcówką. Zaczęło
padać.
To, co miał, starczało akurat na tę jedną, ostatnią działkę. Skoro i tak musiał
zdechnąć, to czemu nie odwlec tego trochę w czasie i nie wycisnąć jeszcze odrobinę
z zafaj-danego życia?
Zorro dostał przepustkę z więzienia na okres świąt. Może jednak niepotrzebnie o nią
zabiegał. Zrobił to dla Joe. Zresztą wszystko jedno, gdzie się zdycha. Nawet w
więzieniu nie czuł się nigdy tak podle jak teraz. Tam jak wszędzie - można być na
górze albo na dnie. On był akurat na górze. Szybko urobił sobie jednego Turka, który
handlował w więzieniu prochami. Tamten był bardzo zadowolony, że zostanie
wspólnikiem Zorro.
Zorro przejął znaczną część zysków. Mając odpowiednią pozycję wśród społeczności
więziennej, można tam było spokojnie wytrzymać.
Alex to raczej nieciekawe miejsce. W każdym razie w taki wieczór jak ten. Tylko
zupełnie chory mózg mógł wpaść na pomysł spędzenia tu Wigilii. Zorro siedział
skulony, opierając głowę na kolanach. Wyglądał jak klasyczny ćpun. Usłyszał
zbliżające się kroki. Pomyślał, że najwyrazniej nie tylko on był tak szurnięty.
Podniósł głowę. Przed nim stała Joe. Z małym Dawidem na rękach i czerwoną torbą
przerzuconą przez ramię.
- Ty? - spytał.
- Tak, ja.
- Skąd się tu wzięłaś?
222
- Jakoś tak, zupełnie niechcący. Zresztą czy gdzie indziej mogłabym cię znalezć?
- Księżniczko - Zorro podniósł się wolno. Wyciągnął ręce do dziecka. Joe podała mu
Dawida. Chłopak przytulił malutką główkę do twarzy. Mały zaczął płakać.
Prawdopodobnie dlatego, że był już niezle przemoczony.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]